[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nie mogąc się zorientować, o co tak naprawdę chodzi, Kirby przysunęła się jeszcze
bliżej ściany, aby nie uronić ani słowa. Poły jej szlafroka rozchyliły się, ukazując wybitnie
skąpą koszulkę nocną. Adam, mający ją cały czas na oku, zaklął pod nosem.
- Ale umawialiśmy się... - zaczął znowu Hiller.
- Tylko nie mów mi, że wierzysz w bajki o honorowych złodziejach - wpadł mu w
słowo gospodarz. - Jeśli chcesz nadal grać w tę grę, najwyższa pora dorosnąć.
- Oddaj mi Rembrandta, Fairchild - wycedził przez zęby Stuart.
Kirby zamarła w bezruchu.
A więc jednak go ma, pomyślał w tym samym momencie Adam.
- Podaj mnie do sądu - zaproponował z rozbawieniem Philip Fairchild.
- Albo mi go oddasz, albo skręcę ci kark!
Na kilkanaście sekund w pracowni zaległa głucha cisza.
- W ten sposób na pewno go nie dostaniesz. Pogróżki straszliwie mnie irytują. Poza
tym muszę powiedzieć, że bardzo mi się nie spodobało to, jak potraktowałeś Kirby. - W jego
głosie słychać było, że z nieszkodliwego ekscentryka przeistoczył się w groznego mężczyznę,
ojca broniącego swojej ukochanej jedynaczki. - Zawsze wiedziałem, że za ciebie nie wyjdzie,
jest na to zbyt inteligentna. W dodatku te twoje grozby, próby szantażu naprawdę mnie dener-
wują, a kiedy jestem zdenerwowany, robię się mściwy. Mściwość to brzydka cecha, ale każdy
musi mieć jakieś wady. Radzę ci, żebyś się uzbroił w cierpliwość, Stuarcie, dam ci znać,
kiedy będę gotowy. A w międzyczasie trzymaj się z dala od Kirby.
- Tak łatwo się nie wywiniesz! - wycedził przez zęby tamten.
- Nie zapominaj, że to ja rozdaję karty. To ja mam Rembrandta i tylko ja wiem, gdzie
jest. Jeśli będziesz mi się dalej naprzykrzał, być może zdecyduję się go zatrzymać na zawsze.
W przeciwieństwie do ciebie, nie potrzebuję desperacko pieniędzy. Dam ci dobrą rade: nigdy
nie należy żyć ponad stan.
- Jeszcze mi za to zapłacisz! - odgrażał się Stuart. - Nie pozwolę z siebie robić głupca.
- Na to już trochę za pózno. A teraz idz już. Sam trafisz do wyjścia, czy mam znowu
obudzić Cardsa?
Zanim Kirby zdołała się zorientować, Stuart już był przy drzwiach. Nie miała dokąd
uciec, od najbliższego uskoku w murze dzieliło ją co najmniej kilka kroków, więc wtuliła się
we wnękę za drzwiami i zamknąwszy oczy, modliła się, żeby jej nie zauważył. Na szczęście
Stuart był tak rozsierdzony, iż nie dostrzegał nic dookoła. Nie obejrzawszy się nawet za
siebie, zbiegł szybko po schodach. Adam, który zdążył dostrzec wyraz jego twarzy,
zaniepokoił się nie na żarty. Hiller miał wypisaną na obliczu chęć zemsty, im bardziej
krwawej, tym lepiej. Tym razem nie miał broni, ale nie było gwarancji, że nie posunie się do
zbrodni, aby zadośćuczynić swojej urażonej dumie.
Kirby odczekała w kompletnym bezruchu, aż odgłosy kroków ucichły, po czym
nabrawszy powietrza głęboko w płuca, weszła do pracowni.
- Papo - odezwała się pełnym wyrzutu głosem.
- O, witaj, kochanie. - Fairchild udawał pochłoniętego rzezbieniem. - Mój jastrząb
zaczyna już oddychać. Chodz, zerknij tylko.
Ponownie wykonała głęboki oddech, a następnie podeszła do stołu, nie przestając
nawet na moment patrzeć ojcu prosto w oczy.
- Widzę, że nie informujesz mnie na bieżąco, papo - zaczęła oskarżycielskim tonem. -
Zadam ci zagadkę. Co mają wspólnego Stuart Hiller, Philip Fairchild i Rembrandt? Znasz
odpowiedz.
- Zawsze byłaś świetna w rozwiązywaniu zagadek...
- Papo!
- No dobrze. Odpowiedz brzmi: wspólne interesy - odparł wymijająco.
- A może tak dokładniej? Tylko nie patrz na mnie z miną niewiniątka, nie dam się na
to nabrać - ostrzegła, mocno już poirytowana. - Przypadkiem znalazłam się na korytarzu, więc
coś niecoś usłyszałam, ale chętnie poznam szczegóły.
- Podsłuchiwałaś? - Pokręcił głową z dezaprobatą. - Nieładnie! No dobrze już, dobrze
- dodał pojednawczo, widząc jej grozną minę. - Jakiś czas temu Stuart przyszedł do mnie z
pewną propozycją. Oczywiście jak wiesz, wbrew temu, co utrzymuje na swój temat, tak
naprawdę nie ma grosza przy duszy. Na domiar złego, jest chorobliwie wręcz chciwy.
Potrzebował dużej sumy pieniędzy, ale nie przyszło mu do głowy, że może ją uczciwie
zarobić, postanowił raczej przywłaszczyć sobie autoportret Rembrandta z galerii Harriet.
- Ukradł Rembrandta?! - zawołała, kompletnie zaskoczona. - Nie podejrzewałam, że
ma aż taki tupet.
- Stuart sądził, że jest wyjątkowo sprytny - ciągnął Fairchild, podchodząc do
umywalki, aby zmyć z rąk glinę. - Przyszedł do mnie z propozycją, raczej marną finansowo,
żebym sporządził kopię tego obrazu.
- Ależ papo, przecież ten obraz należy do Harriet!
- Wiem, córeczko. - Objął ją ramieniem. - Znasz mnie przecież, wiesz, że nie
zrobiłbym nic, co mogłoby jej zaszkodzić. W każdym razie, podczas gdy Harriet była na tym
swoim safari, Stuart dostarczył mi obraz, żebym mógł go skopiować. Po jakimś czasie
zadzwoniłem do niego, że może odebrać oryginał, bo nie jest mi potrzebny. Oczywiście
oddałem mu kopię. %7łałuję, że nie możesz jej zobaczyć, była naprawdę świetna. Ta gra światła
i cienia, te barwy...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]