[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pokoiku, przylegającym do jej sypialni, używanym przez starszą panią jako gabinet. Przez okno sączyły się
62
promienie porannego słońca, barwiąc kremowe zasłony na różowo. - Wiesz, że Alison Fox i Lissa Reynard to
jedna osoba? Nie rozumiem. Jak...?
- Powiedziała mi wkrótce po tym, jak u mnie zamieszkała. Gdy przypadkowo wspomniałam któregoś dnia o
tobie, o mało nie zemdlała. Spytałam, co ją dręczy, i wtedy usłyszałam całą historię.
- I nic mi nie powiedziałaś? - Na twarzy Marcha widniały zgroza i osłupienie. - Jak to? Przecież wiedziałaś, że jej
szukam!? - Wędrował wzrokiem po twarzy ciotki, oglądając wyraz znużenia w oczach i niezdrowy rumieniec na
wychudzonych policzkach. Okazało się, że było mu dużo trudniej wyjawić prawdę o zdradzie Alison, niż
początkowo przypuszczał. A gdy wreszcie się na to zdobył, znów wydało mu się, że został zdradzony.
- Ale wiedziałam też, że zachowasz się dokładnie tak, jak się zachowujesz - odparła niewzruszenie ciotka. - Poza
tym obiecałam dochować sekretu. Zrozum, że zwierzenie mi się wymagało od Alison wielkiej odwagi. Sądziła
przecież, że natychmiast ją wyrzucę na zbitą buzię, albo co gorsza wydam prosto w twoje ręce.
- A dlaczego tak się nie stało? Boże, ciociu! Czyżby śmierć Susannah i Williama nic dla ciebie nie znaczyła? I
śmierć mojego ojca tez nie?
- Naturalnie, że znaczyła - odparła ciotka. - Co do twojego ojca, to śpieszę ci przypomnieć, że był moim bratem,
więc jego śmierć przeżyłam równie ciężko jak ty. - Siedziała na fotelu obitym adamaszkiem i wydawało się, że z
każdą chwilą maleje. Po chwili nieco złagodziła ton, wciąż jednak zaciskała na kolanach ręce poprzecinane siatką
wypukłych żył. - Usiądz, mój kochany. Już najwyższy czas, żebyśmy powiedzieli sobie parę słów prawdy o
Williamie i Susannah, i być może również o tobie.
March posłusznie zajął miejsce. Wpatrywał się w ciotkę, jakby znienacka wyciągnęła z fałdów spódnicy pistolet i
skierowała go lufą w jego stronę.
- March - zaczęła ciotka - jak dobrze znałeś Susannah?
- Słucham? - spytał bezbarwnym tonem. - Och, naturalnie całkiem dobrze. To znaczy... no, widywałem ją dość
często podczas jej pierwszego sezonu, kiedy Will się z nią zaręczył.
- Ale czy kiedyś tak naprawdę z nią rozmawiałeś?
- Naturalnie. - March urwał i zmarszczył czoło. - No, właściwie to nie - poprawił się z wahaniem. - Raczej nie.
Widywałem ją tylko z Willem albo w towarzystwie innych ludzi. Dlaczego o to pytasz?
- Jakie wrażenie robiła na tobie Susannah?
March ze zniecierpliwieniem uniósł rękę.
- Całkiem przyzwoitej panny. Może trochę trzpiotowatej, rozpieszczonej, trochę za bardzo myślącej o sobie.
Ciociu...?
Lady Edith nieznacznie skłoniła głowę.
- Słowo ci daję, że te pytania mają swój cel, kochaneńki. Czy latach, gdy dorastałeś, byłeś z Williamem naprawdę
blisko? Gdy potwierdził skinieniem głowy, zadała mu następne pytanie: - A co sądzisz o jego charakterze?
March przyglądał jej się przez kilka sekund i dopiero potem odpowiedział powoli:
- Chyba przypominał charakter Susannah. Bardzo lubiłem Willa, ale nie można zaprzeczyć, że nie troszczył się o
jutro. Ja zresztą wówczas też się nie troszczyłem, jeśli mam być szczery. Will był całkiem porządny, tylko do
przesady sobie folgował: karty, kobiety, alkohol. Ale kiedy się ożenił... - March spojrzał nagle na ciotkę bardzo
przenikliwie. - Wyjechałem na kontynent wkrótce po ich ślubie, lecz przecież Will z pewnością się ustatkował.
Nie? - Znów zmarszczył czoło, przypomniał sobie bowiem niepokój bijący z listów ojca.
- Nie, March. Will zostawił swoją młodą żonę całkiem samą i dalej pił i oddawał się przelotnym miłostkom.
Susannah czuła się głęboko urażona jego lekceważeniem, a ciągła pogoń Williama za kobietami dosłownie ją
zabijała. Tak jak powiedziałeś, była rozpieszczona, więc nie umiała cierpieć w milczeniu. - Ciotka na chwilę
zawiesiła głos. - Kilka razy zrobiła mu publicznie scenę, ale bez skutku. W końcu związała się z grupą ludzi, którzy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]