[ Pobierz całość w formacie PDF ]
cenę starali się przesunąć naprzód, naprzód, bliżej bramy, bliżej swoich dzieci, stawali na palcach,
wyciągali szyje i nic nie było widać poza kołyszącym się morzem kapturów i kapeluszy.
- Boże, za co? Czym tak strasznie zgrzeszyliśmy, o Boże?
- Zcierwa! Dawno trzeba było ich wyrżnąć. Mądrzy ludzie zawsze mówili...
- A gdzie burmistrz? Co on u diabła robi? Gdzie jest policja? Gdzie te wszystkie grube świnie?
- Sym, zaraz mnie zadepczą... Sym, duszę się! Och, Sym...
- Czego im brakowało? Niczego dla nich nie żałowaliśmy... Odejmowaliśmy sobie od ust ostatni
kęs, chodziliśmy jak łachmaniarze, żeby tylko je ubrać i obuć...
- Zebrać się do kupy i rraz! Brama wyleci...
- Ja go w życiu palcem nie tknęłam. Widziałam, jak pan za swoim latał z pasem, ale u nas w domu
nigdy nic takiego...
- Widziałeś karabiny maszynowe? A to niby po co, żeby do ludzi strzelać? Za to, że my po swój e
dzieci?
- Mój Municzka! Municzka! Municzka! Municzka!
- Cóż to się wyrabia, panowie? Przecież to jakiś obłęd. Gdzie to widziane?
- To nic, Legia im jeszcze pokaże... Są tam z tyłu, rozumiesz? Otworzą nam bramę, a my wszyscy
razem...
- A karabiny maszynowe widziałeś? O to właśnie chodzi...
- Puśćcie mnie! Przepuśćcie mnie, słyszycie! Tam jest moja córka!
- Dawno się już zbierały, sama zauważyłam, tylko bałam się zapytać.
- A może nic im nie będzie? Przecież to nie jakieś bestie i pomimo wszystko nie okupanci, nie na
rozwałkę poszły, nie do pieców...
- Zabiję, gardło przegryzę!
- Ta - ak, widocznie jedno wielkie gówno z nas zostało, jeśli rodzone dzieci od nas odeszły do
tych zarażonych... Nie gadaj głupstw, same odeszły, nikt ich silą nie zmuszał...
- Ej, kto ma broń? Wychodzić! Kto ma broń, niech wychodzi, powtarzam! Zbierać się tu przy
mnie! Wszyscy do mnie, tu jestem!
- To są moje dzieci, mój panie, moje własne i będę nimi rządził tak jak mi się podoba!
- Gdzie jest policja, o Boże!
- Trzeba wysłać telegram do pana prezydenta! Pięć tysięcy podpisów - to nie w kij dmuchał!
- Kobietę zadusili! Odsuń się, mówię draniu! Nie widzisz?
- Municzka! Mój Municzka! Municzka!
- Gówno warte są te wszystkie petycje. Nie lubią u nas petycji. Jeszcze dostaniemy tą petycją po
uszach...
- Otwierać bramę, twoja mać! Mokrzaki parszywe! Zcierwa!
- Bramę!
Wiktor zawrócił. Było to trudne, kilkakrotnie uderzono go. ale mimo wszystko wydostał się,
odnalazł ciężarówkę i znowu wdrapał się na górę. Nad leprozorium wisiała mgła i dziesięć metrów
za ogrodzeniem nie było już nic widać. Brama była zamknięta, przed nią, na pustej przestrzeni, stali
rozkraczeni żołnierze służby wewnętrznej w hełmach nasuniętych na oczy - było ich mniej więcej
dziesięciu. Przed wejściem do wartowni unosząc się na palcach ze zdenerwowania, natężając głos
wykrzykiwał coś do tłumu oficer, ale nie sposób go było usłyszeć. Nad dachem wartowni, niczym
olbrzymia etażerka, wznosiła się we mgle drewniana wieża i na jej górnej platformie stał karabin
maszynowy i kręcili się mężczyzni w " szarych mundurach. Następnie tam, za ogrodzeniem, ledwie
dosłyszalnie pobrzękując żelazem przejechał wzdłuż drutów transporter opancerzony, podskoczył
kilka razy na wybojach i zniknął we mgle. Na widok transportera tłum przycichł, tak że nawet można
było usłyszeć wysilone okrzyki oficera ( ... Spokój... mam rozkaz... do domów...") a potem tłum
znowu zahuczał, wydał pomruk i zaryczał.
Przed bramą zaczął się jakiś ruch. Wśród ciemnych, granatowych i szarych płaszczy zalśniły
dobrze znane miedziane hełmy i złote koszule. Pojawiły się w tłumie jak plamy światła, przedzierały
się na wolną przestrzeń i tam łączyły w żółtozłotą masę. Chłopcy jak dęby - w złotych koszulach do
kolan, przepasani szerokimi, oficerskimi pasami o szerokich sprzączkach, w błyszczących
miedzianych hełmach, dzięki którym żołnierzy Legii nazywano po prostu strażakami - mieli też
krótkie, masywne pałki i niezliczoną ilość emblematów Legii - na sprzączce, na lewym rękawie, na
piersi, na pałce, na hełmie, emblemat na mordzie, za samą mordę pięć lat bez sądu, na sportowej,
muskularnej mordzie o wilczych oczach... i znaczki, gwiazdozbiory znaczków. Znaczek strzelca
wyborowego i Wyborowego spadochroniarza, i Wyborowego nurka i jeszcze znaczki z portretem
pana prezydenta, i jego zięcia, założyciela Legii, i jego syna oberszefa Legii... i u każdego w kieszeni
granat z gazem łzawiącym, a jeżeli chociaż jeden z tych bałwanów w porywie chuligańskiego
entuzjazmu rzuci taki granat - odezwie się karabin maszynowy na wieżyczce, karabiny maszynowe
transportera, automaty żołnierzy i będą strzelać do tłumu, do tłumu, a nie do złotych koszul. Legia
formowała już szereg przed żołnierzami, wzdłuż szeregu biegał machając pałką Flamenco Juventa,
bratanek, i Wiktor już z rozpaczą zaczai się oglądać dookoła nie wiedząc co robić, ale wtedy
oficerowi przyniesiono z wartowni megafon. Oficer strasznie się ucieszył, nawet się uśmiechnął i
zaryczał piorunowym głosem, ale zdążył tylko ryknąć Uwaga! Proszę wszystkich zgromadzonych ...",
kiedy megafon widocznie znowu się zepsuł, oficer pobladł, dmuchnął w tubę, a Flamenco Juventa,
który nawet przygotował się do wysłuchania, ze zdwojoną energią zaczął biegać i wymachiwać
pałką. Tłum nagle groznie zahuczał - wydawało się, że krzyknęli wszyscy razem i ci którzy krzyczeli
już przedtem, i ci którzy do tej pory milczeli albo po prostu rozmawiali, albo płakali, albo modlili
się i Wiktor też zaczai krzyczeć nieprzytomny z przerażenia na myśl o tym co się zaraz wydarzy.
Zabrać tych bałwanów! - krzyczał - Zabrać strażaków! To śmierć! Nie wolno! Diana!" Nie
wiadomo kto i co krzyczał W tłumie, ale tłum do tej chwili nieruchomy, zaczai równomiernie kołysać
się jak półmisek gigantycznej galarety. Oficer upuścił megafon i zaczai cofać się do drzwi wartowni,
twarze żołnierzy pod hełmami stały się twarzami rozjuszonych zwierząt, na górze, na wieżyczce, nikt
się już nie ruszał, wszyscy znieruchomieli przy karabinie. I wtedy rozległ się Głos.
Był jak grzmot, dobiegał ze wszystkich stron jednocześnie i od razu zagłuszył wszystkie pozostałe
dzwięki. Był spokojny, nawet melancholijny, pobrzmiewało w nim bezgraniczne znudzenie,
bezgraniczna pobłażliwość, jakby przemawiał ktoś ogromny, wyniosły, stojący tyłem do natrętnego
tłumu, ktoś kto mówi przez ramię oderwany na chwilę od ważnych spraw z powodu irytujących
głupstw.
- Przestańcie wreszcie krzyczeć - powiedział Głos. - Przestańcie wymachiwać rękami i odgrażać
się.
Czy to doprawdy takie trudne - przestać gadać i przez chwilę spokojnie pomyśleć? Przecież
świetnie wiecie, że wasze dzieci odeszły od was dlatego, że same tego chciały, nikt ich nie zmuszał,
nikt nie ciągnął za kołnierz. Odeszły dlatego, że obrzydliście im doszczętnie i ostatecznie. One nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]