[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tym miejscu przeklętym. On zasię ufny jest, jakby nie pomniał, co się tu przydarzyło, ni o tym nie myślał, przecz
mu stryk ninie wrócić zwolił, właśnie teraz, gdy mu się dziedzic urodził.
I o tym nie myśl rzekła Dobronega. Włodzisław na wasz powrót przystał, bo przekleństwem mu
zagroziłam. Jeśli ci to ulży, ze mną mów o tym, co ci dolega, bo ja ciebie rozumiem. Człek jeno licho budzi, gdy
się go lęka zakończyła w zadumie.
Biskup Lambert powitał Mieszka z powściągliwą życzliwością. Młodociany książę podobał mu się,
urodziwy i ujmujący w obejściu, ale tymczasem nie liczył się jako sprzymierzeniec, a przyszłość była niepewna i
biskup unikał wszelkiej o tym wzmianki. Samowola i nadużycia Sieciecha powodowały w kraju głuche wrzenie,
zarówno wśród ludu, jak i rycerstwa, i palatyn wiedział o tym, dlatego starał się pozyskać kościelnych
dostojników nadaniami i przywilejami. Natomiast z Lambertem stosunek nie układał się. Sieciech nie tylko nie
dotrzymał przyrzeczenia dzielenia się władzą, ale nawet powagę krakowskiej stolicy w polskim kościele obniżył,
niewątpliwie bowiem z jego poręki Włodzisław zwolnionego po zaginionym Bogumile stanowiska metropolity
Lambertowi odmówił, a na dobitkę Sieciech podrażnił dumę Awdańca, dając mu odczuć, że z jego łaski został
krakowskim biskupem. Jako wyrazne już wyzwanie odczuł Lambert budowę warowni na Okolę i oddanie wznie-
sionego tam kościoła tynieckiemu klasztorowi, wyłączonemu spod władzy biskupa. Widocznie w opacie
Sieciech szukał przeciw niemu sprzymierzeńca. Przezorny i doświadczony Lambert nie chciał wciągać
młodzieńca w te sprawy, lękając się, by nie wziął tego za zachętę do podjęcia z bezwzględnym i chytrym
palatynem walki, która mogłaby jedynie wywołać ponowny zamęt w kraju, a zakończyć się klęską. Biskup
postanowił czekać na rozwój wypadków, zwłaszcza że nie tylko w Polsce, ale w całym chrześcijaństwie
położenie nadal było niejasne. Mimo śmierci Grzegorza stronnicy jego nadal nie uznawali Klemensa III, a lud
rzymski wygnał go ze stolicy domagając się osadzenia na tronie papieskim cieszącego się wzięciem opata z
Monte Cassino. Gdyby szala przechyliła się na stronę prawowitego papieża, Włodzisław, a z nim Sieciech stracą
oparcie w antypapie i cesarzu, układ sił zmieni się i w Polsce, a tymczasem Mieszko dojrzalszy będzie i lepiej z
nim obznajomiony. Toteż Lambert unikał jakiejkolwiek wzmianki, którą Mieszko mógłby uważać za zachętę do
upomnienia się o swe prawa i poparcie dla nich ze strony biskupa i jego rodu. Rozmowę skierował na sprawy
obojętne, dopytywał o pobyt na Węgrzech i podróż, a jedynie, i to niezbyt wyraznie, przestrzegł Mieszka radząc
mu, by obsadzoną ludzmi Sieciecha załogę grodu zmienił na takich, którym mógłby zaufać. Mieszko jednak,
nawykły do powszechnej życzliwości, jaką umiał pozyskać nawet wśród obcych, zdał się nie rozumieć tej
przestrogi. Sam uradowany z powrotu do ojczystego domu, przekonany był, że wszyscy podzielają tę radość, i
odparł, że gdy się tylko w kraju rozejrzy, dobierze sobie z rycerskiej młodzi towarzyszy do ćwiczeń i łowów.
Tymczasem spieszył pożegnać tych, którzy dzielili z nim wygnanie, a teraz i im pilno było obejrzeć własne
progi.
Czekali na królewicza, zebrani w obszernej świetlicy na przyziomie, przed rozstaniem po blisko siedmiu
latach wygnania gęsto przepijając strzemiennego. Gdy Mieszko wszedł, rzucili się do niego z kubkami w
dłoniach. Zaczerwienione twarze i świecące oczy zdradzały, że wielu zdążyło już przebrać miarę. Nie nawykły
do picia Mieszko z uśmiechem opędzał się przed pijacką poufałością. Gdy wmusili jednak w niego jeden i drugi
kubek, a następni pchali się z napitkiem, wymknął się napierającym na niego i, wyskoczywszy na ławę, ręką dał
znać, że chce przemówić. Nie zaraz ucichło, aż trzezwiejszy od innych Mikołaj z Zębocina wrzasnął:
Stulcie pyski, gdy królewic do was gada!
Gwar przycichł, a Mieszko ujmując wręczony mu kubek zaczął:
Nie żegnam was, bo jeno na dworcach swych osiądziecie, żadnego nie poniecham odwiedzić, a już
ninie wszystkich na gody do swego zapraszam i wonczas nie będziem sobie odmierzać. Podziękować jeno chcę,
iżeście rodzicowi memu wiary dochowali, dolę swą z naszą związali i to wam przyrzekam, jako więzy te nigdy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]