ebook - do ÂściÂągnięcia - download - pdf - pobieranie

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ratunkiem dla niego i obroną. Mała, nie podniósłszy głowy, cięła zajadle prętem pokrzywy
obrastające mur cmentarza.
XXIV
Drugi ranek samotności na wzgórzu.
Zupełnej samotności  nawet Szatan gdzieś znikł znudzony tym, że nic się tu nie
działo w przeciwieństwie do wszystkich poprzednich dni, gwarnych i ruchliwych, które
musiał zachować w swojej psiej pamięci.
Michał zapakował rzeczy, pozbierał drobiazgi, jako tako doprowadził do porządku
barak. Sylwester mógł zjawić się każdej chwili, prawdopodobnie o świcie wyjechał z
Warszawy. Nie oddalał się więc nigdzie, wciąż patrząc na brzozową drogę, którą miała
nadjechać Agatka. Wbrew temu, co mówił żegnając się wczoraj z doktorem i Hubertem,
samotność wyczerpała go i znużyła. Wypoczynek, o którym marzył, stał się niebezpieczną
okazją do rozmyślań  ten ostatni dzień w Kalińcu lepiej było spędzić inaczej.
Już po południu poszedł na plebanię, ale ksiądz nie był rozmowny, a pękata butelczyna,
która przypadła na nich dwóch, tak bardzo onieśmielała swoją zawartością, że prawie po
nią nie sięgali.
Tylko Teosia stanęła na wysokości zadania i całym sercem oraz spiżarnią uczciła
pożegnanie ze  swoim panem Michałem", jak go od zabawy nazywała w najskrytszych
myślach. Fartuszek miała świeżuteńki i białą koronkę we włosach, a jej oczy  górne i
dolne  patrzyły z jednakowym żalem. Odpowiadał jej speszonym uśmiechem, ilekroć
przystanąwszy za szerokimi plecami księdza wpatrywała się w niego nie tłumiąc
westchnień. Ksiądz udawał, że nie zwraca na to uwagi, tylko mrugał od czasu do czasu do
Michała, gdy piersi Teosi wydawały dzwięk nadmiernie natchniony.
 Wzięło Teosię!  mruknął, gdy wyszła.  Teraz będzie przez miesiąc karmić mnie
zalewajką i kluskami, bo nie zechce jej się dla mnie gotować. A tak broniła się przed
gośćmi!
Mimo że rozmowa toczyła się bez owej lekkości, której przydawały jej zwykle smaczne
potrawy na stole i dobry trunek, Michał nie żegnał się i odsiedział wizytę do póznego
zmierzchu. Nie chciało mu się wracać na wzgórze, a niechęć jego była tak widoczna, że
ksiądz zaproponował mu nocleg.
 Nie  roześmiał się.  Dziękuję. W baraku są bagaże. I pies  mógłby sobie
pomyśleć, że zrezygnowaliśmy z niego.
Ksiądz rozłożył ręce. Nie zatrzymywał go, widocznie propozycję noclegu postawił
przez grzeczność.
Teosia czekała przy drzwiach z dużą paczką w pergaminowym papierze.
 Placek z czereśniami  szepnęła.  Zje pan inżynier w drodze.
Jadł go już teraz, siedząc na progu baraku i patrząc na drogę, którą miała nadjechać
Agatka. Noc spędził zle: właściwie nie spał wcale, każdy szmer w pustym baraku wydawał
się poruszeniem słonia w suchej trzcinie. Szatan leżał przy łóżku i wzdychał przez sen, nic
nie słyszał  widocznie to jednak była cisza. Nie mógł jej znieść, nie mógł znieść braku
zwykłych odgłosów, chrapania doktora przez ścianę, oddechu Huberta na drugim łóżku,
mamrotliwych rozmów, które toczył przez sen Sylwester. Zerwał się więc z pierwszym
świtem, ale tym bardziej dłużył mu się czas oczekiwania. Kąpał się już dwa razy, ryb łapać
nie mógł wobec perspektywy wyjazdu, nie miał nic do czytania, a radio zabrał Hubert ze
sobą. Pozostawał tylko Szatan jako jedyny towarzysz i rozmówca. Ale pies niedługo
wytrzymał w tej roli, bo nagle znikł gdzieś, najwidoczniej rozczarowany kawałkiem
Teosinego placka, który miał mu zastąpić śniadanie. Michał gwizdał i nawoływał, ale nie
poruszyła się nawet gałązka w podszyciu lasu  tylko ptaki, spłoszone, przestały na chwilę
śpiewać. Umilkł więc poczuwszy się śmieszny.
Szatan miał prawo dysponować sobą. Jeśli rezygnował ostatnio z tego prawa, był to
wspaniałomyślny dar dla ludzi, dar  który mógł cofnąć każdej chwili, gdyby mu na to
przyszła ochota. Pomyślał, że Sylwester będzie desperował nie zastawszy psa na wzgórzu
 i że, prawdopodobnie, jego będzie o to obwiniał. Widocznie nie posiadał cech
wzbudzających przywiązanie. Uśmiechnął się do siebie ze smutną rezygnacją i znowu
ruszył nad rzekę.
Słońce przypiekało, jedynym ratunkiem była kąpiel. Ale poczuł nagle strach 
przepłynąwszy kilka metrów wyszedł na brzeg i usiadł na trawie. Gdyby zasłabł, gdyby mu
się coś przytrafiło, poszedłby na dno, jak worek z piaskiem, nikt nie wiedziałby nawet, co
się z nim stało. Otrząsnął się i powiódł spojrzeniem po obydwu brzegach: były puste. Nie
wiedział, czy bał się, czy też cieszył, że nie było na nich nikogo. Niedobrze że mną 
pomyślał. Ubrał się i zszedł do wsi.
Droga była wciąż pusta, nawet gęsi nie maszerowały nią jak zwykle, widocznie
zmęczone upałem siedziały gdzieś w cieniu łopianowych liści, czekając na chłodną godzinę
wieczoru.
Stał przez długą chwilę wciąż mając nadzieję, że w dali zza zakrętu wyłoni się obłok
kurzu, a z niego  podskakując na wybojach  Agatka. Droga była jednak w dalszym
ciągu wypełniona tylko niebieskozłotym powietrzem, a na progach domów już ukazywali
się ludzie zaciekawieni jego obecnością. Może sądzili, że cała ekipa opuściła już Kaliniec?
yle się poczuł pod ich spojrzeniami, więc choć nie był głodny, skręcił ku gospodzie i jakoś
weselej mu się zrobiło, gdy na schodach spostrzegł jasną suknię wdowy. W gospodzie o tej
porze było idealnie pusto, więc siedziała na ganku, wystawiwszy ku słońcu twarz i
obnażone nogi.
Zawstydziła się, że ją tak zastał  musiał siłą przytrzymać ją na krześle.
 Błagam, niech pani siedzi. Piwo przyniosę sobie sam. Wszedł do środka i wrócił
niosąc butelkę i dwie szklanki.
 Napije się pani ze mną.
 Myślałam, że was już nie ma  powiedziała ostrożnie.
 I dobrze pani myślała. Tylko ja jeden tu się jeszcze pętam. Reszta wyjechała wczoraj
o świcie. A po mnie i po rzeczy ma przyjechać dziś Sylwester. Tylko że się nie zjawia.
 Chyba nie przytrafiło im się nic złego  szepnęła.
 Co im się mogło przytrafić?  krzyknął.  Przepraszam. Odwrócił głowę,
gałęzie modrzewiu traciły już swoją jasną barwę, przybierały odcień dojrzewającego lata.
Długo tu byliśmy  pomyślał.
 W drodze zawsze może się coś przytrafić.
 Oczywiście  mruknął.
 Na szosach taki ruch.
 Tak  powiedział.
Piwo było ciepłe i pił je z obrzydzeniem.
 Teraz zaczynają się urlopy, podczas urlopów jest najwięcej wypadków.
 Czy może mi pani zrobić coś do zjedzenia?  nie czuł
głodu, ale nie mógł znieść jej gadania, więc lepiej było dać jej jakieś zajęcie, żeby sobie
stąd poszła i przestała snuć te idiotyczne przypuszczenia.
 Nic nie ma  powiedziała.
 Zupełnie nic?
 Jest gulasz w puszce. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • bajkomoda.xlx.pl
  • Cytat

    Ad hunc locum - do tego miejsca.

    Meta