[ Pobierz całość w formacie PDF ]
I& ?
Odwróciłam głowę, by nie widziała łez, które znów napłynęły mi do oczu.
Musisz od niego odejść, Sue. Helen sięgnęła do moich rąk. I to jak najszybciej.
Próbowałam się spierać. Próbowałam wytłumaczyć, że James był w dzieciństwie molestowany,
że czuł się stłamszony przez swoją matkę, że był prawdziwym romantykiem i stracił dziewictwo
dopiero w wieku dwudziestu czterech lat, że naprawdę mnie kochał i przez cały czas zmaga się
z rozczarowaniem i zazdrością ale Hels kręciła tylko głową.
To nie jest miłość, Sue. Kochający mężczyzna tak nie traktuje kobiety.
Ale& Próbowałam tłumaczyć, że nie wszystko jest złe, że zdarzają się między nami
prawdziwie magiczne chwile, że mamy z sobą wiele wspólnego i że każdy dzień może być
prawdziwą przygodą, kiedy James jest w dobrym humorze.
Właśnie, kiedy jest w dobrym humorze. Bo obie dobrze wiemy, co się dzieje, kiedy jest w złym
nastroju. Czy naprawdę warto, Sue? Czy warto znosić ciągłą krytykę i upokorzenia dla tych kilku
miłych chwil? Czy warto żyć w ciągłym strachu i zastanawiać się, co znów za chwilę przyjdzie mu
do głowy?
Nie boję się go. Nigdy jeszcze mnie nie uderzył.
Na razie pokręciła głową. Może cię nie bije, ale tak czy inaczej znęca się nad tobą, Sue.
Musisz od niego odejść. Jak najszybciej.
Nie musiała tego powtarzać, bo sama myślałam o tym już setki razy. Inaczej jednak brzmiało to
w ustach kogoś innego, kto patrzył na mnie z troską i przerażeniem. Czułam wtedy, że nie
przesadzam ani nie popadam w obłęd, że James rzeczywiście nie powinien mnie tak traktować, że
będę szczęśliwsza sama.
Więc zrobię to. Odejdę od niego. Zrobię to w piątek, kiedy umówiliśmy się na drinka.
Mam tylko nadzieję, że nie będę trzęsła się tak jak teraz.
17
Brian! krzy czę do komórki, biegnąc w głąb kory tarza, mijając gabloty z pracami
plasty czny mi, witry ny wy pełnione trofeami sportowy mi i wy sokie metalowe szafki. Brian,
musisz naty chmiast przy jechać do domu. James Evans pracuje w szkole Charlotte. Przeczy tałam
w twoim komputerze rozmowę Charlotte z Ellą, obie się go bały. Zadzwoń na policję, ja jestem
w szkole.
Dobiegam do schodów i pędzę na górę, przy trzy mując się poręczy i przeklinając swoje nogi,
które nie chcą się szy bciej poruszać. Nie by łam tu co najmniej od roku, ale nadal pamiętam,
gdzie jest gabinet dy rektora.
Czy m mogę pani służy ć?
Jasnowłosa kobieta w średnim wieku, w jasnoróżowej bluzce i z perłami na szy i, podnosi
wzrok znad biurka, kiedy wpadam do małego pokoju przy legającego do gabinetu dy rektora. Jest
niewiele starsza ode mnie, trzy, może cztery lata. Nazy wa się Clarissa Gordon. By ła tutaj, gdy
przy szłam ostatnio do dy rektora.
Chciałam zobaczy ć się z panem Andersonem mówię, próbując poniewczasie przy klepać
trochę włosy. To pilne.
Widzę po minie Clarissy, że mnie pamięta. Mierzy mnie wzrokiem, a na jej twarzy pojawia
się cień uśmiechu.
Jak się pani nazy wa?
Jackson. Sue Jackson. To bardzo ważne. Chodzi o bezpieczeństwo dwóch uczennic.
Clarissa unosi brwi. Pamięta zapewne okoliczności mojej ostatniej wizy ty wpadłam wtedy
na lekcję biologii i zażądałam, by Charlotte naty chmiast ze mną wy szła. Miesiąc wcześniej
obrabowano nasz dom, a reportaż o uczennicy zgwałconej w miejskim parku, który obejrzałam
wtedy właśnie w telewizji, przekonał mnie, że James na nią poluje. Trzęsłam się wtedy tak
bardzo, że nie mogłam oddy chać. Pan Posser, nauczy ciel biologii, zaprowadził mnie wtedy do
pana Andersona, a dy rektor wezwał szkolną pielęgniarkę. Wciąż pamiętam ściągniętą twarz
Clarissy, która przy glądała mi się zza przeszklony ch drzwi, podczas gdy pielęgniarka kazała mi
powoli i miarowo oddy chać, a ja błagałam, by mnie wy słuchała. Dlaczego nikt nie rozumiał, jak
wielkie niebezpieczeństwo grozi mojej córce? Potem przez pół roku zaży wałam mocne leki
uspokajające.
Bezpieczeństwo dwóch uczennic, tak? Cóż, gdy by podała mi pani trochę więcej szczegółów,
mogłaby m zadzwonić do pana Andersona i& Przery wa, gdy za oknem za moimi plecami
przechodzi kilkoro rozgadany ch nauczy cieli.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]