[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ły stary budynek, który tak nagle im zabrano. Dyrekcja, personel
i podopieczni pozostali najdłużej w starym lokum przy ulicy Smo-
cze Jezioro: w dość przygnębiającym otoczeniu, o którym faktycz-
nie słyszeliśmy koszmarne historie. Panu Song i jego pracownikom
nie było łatwo przetrwać te wszystkie lata w tak nędznych warun-
kach. Dlatego bardzo cieszą się z nowego budynku.
Pan Song mówi, że w ostatnim czasie na skutek złagodzenia
polityki jednego dziecka i wzrostu dobrobytu spadła liczba pod-
rzutków w regionie. Mniej więcej w tym czasie, gdy trafiła tutaj
nasza Lisa, czyli w połowie lat dziewięćdziesiątych, do adopcji
była oddawana niecała setka dzieci rocznie, z czego większość
wyjeżdżała za granicę. Obecnie oddział dziecięcy liczy od stu do
stu pięćdziesięciorga dzieci; większość nie ma jeszcze dwóch lat,
a pokazna grupa to niepełnosprawni. Jakkolwiek pan Song i pan-
na Wan Są zwolennikami miejscowej adopcji, to mają tylko jeden
cel: aby jak najwięcej dzieci z ich domu znalazło nowych rodzi-
ców. I już lepiej zagranicznych niż żadnych.
Większość przebywających tu dzieci pochodzi że wsi; zostały
porzucone w ruchliwych punktach miasta, głównie przy okienkach
czy w poczekalniach na stacji. Stacja kolejowa Bengbu odgrywa
w tym sensie kluczową rolę w regionie - tam zawsze są ludzie;
61
niemowlę szybko przyciąga uwagę i zostaje zabrane. Wiele
matek przyjeżdża do miast takich jak Bengbu, aby anonimowo
(to znaczy: bez rejestracji dowodu osobistego) lub pod fałszy-
wym nazwiskiem wydać w szpitalu dziecko na świat. jeżeli rodzi
się chłopiec, kobieta zabiera go do domu. Natomiast dziewczyn-
kę zostawia w szpitalu lub gdzieś porzuca. Dlatego mało prawdo-
podobne, aby nasza córka i jej podobne dzieci pochodziły z sa-
mego Bengbu.
Nagle zaczyna nas interesować. co się dzieje z dziećmi, dla któ-
rych nie znaleziono rodziców. Przedtem uznalibyśmy takie pyta-
nie za brutalne, wręcz niestosowne, teraz po prostu samo się nasu-
wa. Atmosfera na to pozwala, a pytanie jakoś tak samo się wymyka.
Jessica tłumaczy bez mrugnięcia okiem - jak zostanie odebrane?
Ale, jak widać, pan Song wcale nie uznaje pytania za niedorzeczne.
Dzieci - mówi - pozostają w domu do czasu zakończenia szkoły.
Potem, około szesnastego roku życia, muszą stanąć na własne nogi:
podjąć gdzieś prostą pracę i dać sobie jak najlepiej radę Jakże nor-
malna, wręcz oczywista odpowiedz. Jakże zwyczajna zaczyna sta-
wać się ta rozmowa, jakże mili ludzie, oraz obopólne rozumienie
- kamień spada nam z serca. Zastanówmy się. co chcielibyśmy jesz-
cze wiedzieć."
Lisa słucha, choć mało co rozumie z tej chińsko-angielskiej roz-
mowy. Najwyrazniej jednak robi na niej wrażenie Zachęceni przy-
jemną atmosferą, powoli przechodzimy do pytań bardziej osobi-
stych. czy wiecie coś więcej o tym. w jaki sposób została wóWCZAS
znaleziona Lisa? Czy są jeszcze jej opiekunowie z tego okresu? Czy
była słodkim niemowlakiem) Spokojnym czy pobudliwym? Czy
często chorowała ) Tego typu pytania .Lisa była dość silnym dziec-
kiem - powiedziano nam. - Mało płakała, była łatwa w obejściu
(o ile można tak powiedzieć, kiedy do nas trafiła miała słabo roz-
winięte mięśnie, a główkę podnosiła z trudem, tak często leżała
płasko na plecach). Lisa była tu w Bengbu raz chora - rowruez
62
wtedy, gdy nam ją przekazano, miała problemy z oskrzelami
- i często spychała swoją towarzyszkę, z którą dzieliła łóżeczko, na
jego brzeg.
Te i kilka innych informacji podano nam tak po prostu, jak na
tacy. mało zaskakujące sprawy dla normalnych rodziców, ale dla
ojców i matek niemających wiedzy o pierwszych dziesięciu mie-
siącach życia ich córki są to wiadomości wzbudzające zaintereso-
wanie, godne starannego zapisania i zarchiwizowania. W pustej
garści każdy skrawek informacji staje się kopcem, w którym moż-
na z zapałem grzebać.
Tylko spójrz: ktoś właśnie przekazuje zapiski o dziesięciomiesięcz-
nym pobycie Lisy. Wolno nam spokojnie sfotografować stronę po
stronie. Mówiono nam, że robienie zdjęć czy nakręcenie wideo mo-
żemy sobie wybić z głowy. Mogłoby to wszystko być zbyt drażliwe.
może udałoby się sfilmować budynek od zewnątrz, ale wewnątrz -
to już niemalże tabu. Cóż, nie tutaj - tu możemy robić, co chcemy.
Co więcej, w pewnym momencie opiekunka chwyta niespodziewa-
nie aparat i zaczyna nas fotografować - najczęściej oczywiście Lisę.
Kolejny gest, który - jak mniemamy - jest dowodem serdeczności.
Lisa, z minuty na minutę z coraz bardziej typowym ułożeniem
ust, chce się jednak dowiedzieć wszystkiego. Najwyrazniej podo-
ba jej się, że jest w centrum uwagi. Przez lata dziwiła nas jej nie-
śmiałość, jej lęk przed nieoczekiwanym wywołaniem na środek
przez ulicznego kuglarza lub klauna w cyrku. Częstokroć specjal-
nie stawała za naszymi plecami, bo wszystko wydawało się lepsze
niż skierowane na nią spojrzenia. A teraz, w jej dniu, zadziwia nas
odwrotnością tych zachowań.
Od początku tli się w nas nadzieja, że w domu dziecka będzie
nam dane zobaczyć więcej. Przyjemna rozmowa w małym pokoju
dyrekcji jest jednak zupełnie czymś innym niż uzyskanie wstępu do
sypialni i pokojów opieki nad dziećmi, wokół których wszystko się
tu kręci, na tym czwartym piętrze. można znalezć kilka powodów,
63
aby uznać te pomieszczenia za teren zabroniony dla obcych. Rze-
czywiście, przelatuje nam przez myśl, że to w ogóle nie nasze spra-
wy. Oczywiście, na tym się skończy - personel i mieszkańcy ma-
ją pełne prawo do ochrony swojej prywatności. Dyrektorzy byliby
szaleńcami, gdyby pozwolili nam wtargnąć do tego świata. Ale cóż
to się dzieje?
Z pamiętnika Lisy: Tata i mama najpierw długo rozmawiali z ludz-
mi z domu dziecka. Jessica też przy tym była. Niektóre opiekunki mnie
rozpoznały. Oprowadzono nas po sierocińcu
Szybko! Aparaty!
Do pokoju wkracza kobieta w białym uniformie. Aapie Lisę za
rękę i już ich nie ma. To jest pani, która opiekowała się Lisą od
chwili jej przybycia* - tłumaczy przewodniczka. A zatem my za
nimi - Szybko!
Aparaty! Jazda! - aby w ostatniej chwili dostrzec. że idą schoda-
mi na piętro z pokojami dzieci Około dziesięcioro niemowlaków
wygląda z takiej samej liczby łóżeczek. funkcjonalnych, czystych. choć
prawie bez przybrania - być może po to. żeby łatwo było utrzymać
je w czystości. Chłopczyk kiwa się tam i z powrotem. co z reguły jest
oznaką bezgranicznego znudzenia Nic dziwnego, w porównaniu
z domami dziecka na Zachodzie tutaj rozciąga się pustynia lśnią
cej pustki. Ciepło i wygoda to zupełnie coś innego niż te twarde
słomiane maty służące za podłoże i kawałki starej ceraty zamiast pie-
luchomajtek Miejmy nadzieję, że opiekunki będą nadal tak łagodnie
podchodzić do dzieci również po naszym odjezdzie Na to wygląda;
64
brzdące spokojnie na nie
reagują, a i nasza obec-
ność ich nie przeraża.
To, co nas wzrusza -
popatrz, tak też kiedyś le-
żała nasza Lisa-Xiu - nie
wydaje się zaprzątać jej
myśli. Lisa nie wtrąca się
do naszych nerwowo
uprzejmych pogaduszek z Jessicą i dyrektorami. Patrzy i patrzy,
a my możemy tylko się domyślać, co jej chodzi po głowie. Bez fan-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]