[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- No... przecie\ tak naprawdę rzuciłem się na ciebie. Zaatakowałem cię na przednim
siedzeniu samochodu, zdarłem z ciebie ubranie, a potem zaciągnąłem cię do domu i
niemal zgwałciłem na schodach.
Nie otwierając oczu, Ana wzięła głęboki oddech, a potem się uśmiechnęła.
- To wszystko prawda. Od dziś za ka\dym razem kiedy będę szła po schodach, będę
zmuszona o tym myśleć.
Boone westchnął.
- Myślałem, \e uda mi się dociągnąć cię do sypialni.
- Spokojnie, tam te\ zdą\ymy. - Ana ujęła go za rękę. - Czym się tak przejmujesz,
Boone? Boisz się, \e mogę być przygnębiona, bo mnie tak bardzo pragniesz?
- Bałem się, \e cię przeraziłem, bo nie przywykłaś do czegoś takiego.
Ana usiadła, krzywiąc się z bólu. Oczyma duszy ju\ widziała liczne siniaki, które
wkrótce poka\ą się na jej rękach i nogach.
- Nie jestem ze szkła. Mo\emy się kochać na wszystkie sposoby i nie ma w tym nic
niewłaściwego. Ale... - zarzuciła mu ręce na szyję - pod warunkiem, \e jednak
zdą\ymy do domu.
Boone objął ją.
- Widzę, \e moja sąsiadka jest bardzo tolerancyjna.
- Ju\ to słyszałam. Na szczęście mój sąsiad rozumie, co to namiętności. Nic nie jest w
stanie go zaszokować. Nawet gdybym mu opowiedziała, co o nim myślę, kiedy
nocami le\ę sama w łó\ku.
- Naprawdę? - Boone poczuł, \e znów budzi się w ni~ po\ądanie. - A co takiego
myślisz?
- śe przychodzi do mnie - wyszeptała - do mojego łó\ka, kiedy na dworze szaleje
burza. Widzę jego oczy, kobaltowo-niebieskie, w świetle błyskawic, i wiem, \e
pragnie mnie jak nikt nigdy i nigdzie.
Boone pomyślał, \e je\eli teraz się nie zdecyduje, znów zaczną się kochać na
schodach. Szybko wstał i pociągnął Anę za rękę.
- Nie mogę ci obiecać błyskawic - westchnął. Kiedy wnosił ją na górę, uśmiechnęła
się.
- Błyskawice ju\ były.
Wiele godzin pózniej klęczeli na skłębionym łó\ku, jedząc pizzę przy świecach. Ana
kompletnie straciła rachubę czasu. Było jej wszystko jedno, czy to dopiero północ,
czy ju\ świt. Kochali się, śmiali i rozmawiali, a potem znowu kochali. Nie prze\yła
dotąd równie cudownej nocy. Czas nie miał najmniejszego znaczenia.
- Ginewra nie była heroiną. - Ana zlizała sos z palców. Rozmawiali o poezji epickiej,
współczesnej animacji, staro\ytnych legendach, folklorze i klasycz-nych horrorach.
Nie potrafiła powiedzieć, jak to sięstało, \e cofnęli się a\ do króla Artura, ale kiedy
rozmowa zeszła na jego królową, zademonstrowała
nieprzejednane stanowisko. - I z całą pewnością nie była postacią tragiczną.
- Sądziłem, \e kobieta, zwłaszcza tak współczująca jak ty, będzie miała więcej
zrozumienia dla kogoś w jej poło\eniu. - Boone zamyślił się nad ostatnim kawałkiem
pizzy w pudełku, które poło\yli na środku łó\ka.
- Ale dlaczego? - Ana uprzedziła go. - Przecie\ ona zdradziła mę\a i to przez nią
upadło królestwo. A wszystko dlatego, \e była słaba i samolubna.
- Była zakochana.
- Miłość nie tłumaczy wszystkiego. - Ana przyjrzała mu się uwa\nie w migoczącym
świetle świec. Boone wyglądał cudownie męsko w samych tylko gimnastycznych
spodenkach, z potarganymi włosami i cieniem zarostu na twarzy. - Mówisz jak
typowy mę\czyzna. Próbujesz usprawiedliwić kobiecą niewierność, tylko dlatego \e
została przedstawiona w sposób romantyczny.
Nie potraktował tego jak bezpośredni zarzut, jednak poczuł się dość niepewnie.
- Myślę, \e ona nie mogła temu zaradzić. Nie miała \adnego wpływu na to, co się
stało.
- Oczywiście, \e miała. I dokonała złego wyboru. Podobnie jak Lancelot. A te
wszystkie peany na temat rycerskości, heroizmu i lojalności, te próby rozgrze-szenia
ich zdrady w stosunku do człowieka, który kochał ich oboje, próby usprawiedliwienia
wszystkiego brakiem samokontroli? Przecie\ to czysta bzdura!
Boone roześmiał się.
- Zaskakujesz mnie. Myślałem, \e jesteś romantyczką. Kobieta, która zrywa kwiaty
przy świetle księ\yca, która kolekcjonuje figurki wró\ek i czarno-księ\ników, taka
kobieta potępia Ginewrę za to, \e się niemądrze zakochała?
- Biedna Ginewra... - wybuchnęła Ana.
- Poczekaj. - Boone świetnie się bawił. Nie przyszło mu nawet do głowy, \e kłócą się
o jedną z najsłynniejszych miłosnych historii. - Nie zapominajmy o innych
bohaterach. Medin miał się podobno temu wszystkiemu przyglądać. Czemu on nic nie
zrobił?
Ana strzepnęła okruchy z nóg.
- śaden czarownik nie powinien działać wbrew przeznaczeniu.
- O czym my mówimy? Jedno małe zaklęcie i wszystko mogło zostać naprawione.
- To by znaczyło, \e losy setek ludzi uległyby zmianie - zauwa\yła Ana,
gestykulując kieliszkiem. - Zmieniłby się te\ bieg historii. Nie, nie mógłby tego
zrobić, nawet dla Artura. Ludzie, i to zarówno czarodzieje i królowie, jak zwykli
śmiertelnicy, są kowalami własnego losu.
- Przecie\ Merlin nie miał najmniejszego problemu z zaplanowaniem biegu wydarzeń
tak, \eby Igraine mogła począć Artura.
- Bo takie było przeznaczenie - cierpliwie tłumaczyła mu Ana, jakby był dzieckiem. -
To było celem samym w sobie. Medin, jakkolwiek potę\ne byłyby jego moce, miał
jedno główne zadanie powołać Artura na ten świat.
- To mi wygląda na dzielenie włosa na czworo. - Boone przełknął ostatni kęs pizzy. -
Dlaczego jedne zaklęcia są w porządku, a inne nie?
- Kiedy otrzymujesz jakiś dar, musisz wiedzieć, jak i kiedy wolno go u\yć. Na tym
polega odpowiedzialność. Mo\esz sobie wyobrazić, jak on cierpiał, patrząc na upadek
tych, których kochał? Przecie\ ju\ w chwili narodzin Artura wiedział, jak się to
skończy. Magia nie uwalnia od emocji i bólu i rzadko chroni tych, którzy ją posiedli.
- Chyba masz rację. - W swoich bajkach często opisywał cierpienia wró\ek i
czarowników. Nadawało im to bardziej ludzki wymiar i sprawiało, \e stawali mu się
bardziej bliscy. - Kiedy byłem dzieckiem, wyobra\ałem sobie, \e sam \yję w tamtych
czasach.
- I ratujesz piękne dziewice przed smokiem?
- Oczywiście. Brałem udział w krucjatach, wyzywałem na pojedynek Czarnego
Rycerza i tak dalej.
- Tak te\ sobie myślałam.
- A potem dorosłem i uświadomiłem sobie, \e mogę czerpać z obu światów to, co
[ Pobierz całość w formacie PDF ]