ebook - do ÂściÂągnięcia - download - pdf - pobieranie

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przywarł do szyi wierzchowca łapiąc z trudem powietrze.
Nadal było ciemno, ale już nie czuł deszczu, słyszał tylko jego łoskot. Błyskawica
znowu przecięła niebo. W jej świetle Storm zobaczył, jak w górze, ponad nimi, potężny nawis
obrywa się i leci w dół. Oszołomiony, zeskoczył z konia, upadł na kolana, czuł jak masy błota
spadają mu na plecy, przygniatają do ziemi. Stracił przytomność.
Otworzył oczy. Wokół panowała przerażająca, absolutna ciemność i cisza. Próbował
się poruszyć. Był przywalony ziemią, ale udało mu się dzwignąć górną część ciała. Nic chyba
nie było złamane. Bolało go całe ciało, ale mógł poruszać rękami i nogami wygrzebując się z
błota. Usiłował przypomnieć sobie, co się działo w ostatnich chwilach, zanim świat się
zapadł.
Zawołał. Odpowiedziało mu płaczliwe, przerażone rżenie. Jeszcze raz zawołał w
ciemność, łagodnie uspokajając zwierzę w języku, którego używał rozmawiając z nim od
pierwszego spotkania. Mówiąc, nadal rozkopywał ziemię więżącą mu nogi, aż wreszcie mógł
powstać. Spróbował zbadać otoczenie wyciągniętymi rękami. Przypomniał sobie o latarce
przy pasie. Nacisnął guzik i snop światła wydobył z mroku skalną ścianę, przy której stał. W
bok i wokół miejsca, w którym się znajdował, panowała nieprzenikniona ciemność, która
równie dobrze mogła być wnętrzem jaskini, jak otchłanią. Wreszcie ujrzał konia. Chrapy
przerażonego zwierzęcia pokryte były pianą. Storm pogładził spoconą szyję. Zdał sobie
sprawę, że powietrze, podobnie jak w tunelu, jest tu zatęchłe, martwe. Z każdym oddechem
czuł rosnące mdłości i pragnienie, by rzucić się i przebić jakoś na zewnątrz, daleko od tego
miejsca. Z trudem się opanował.
Po prawej miał drugą skalną ścianę, a za plecami zwały mokrej ziemi, które go
uwięziły. Spod nich sączyły się wolno w jego kierunku strumyczki wody, tworząc w
zagłębieniach małe jeziorko. Nagle ziemia obsunęła się nieco i tuż pod sklepieniem błysnęło
przyćmione światło, skrawek metalicznej szarości, który mógł być niebem.
Storm wyłączył latarkę, jeszcze raz przemówił do konia i zaczął się wspinać. Bardzo
ostrożnie, po kilka centymetrów, by nie spowodować obsunięcia się ziemi, dotarł w końcu do
otworu i z wdzięcznością wciągnął do płuc pachnące deszczem powietrze. Ziemia była
miękka i z łatwością samymi rękami poszerzył okienko.
Trafił na skałę, którą musiał ostrożnie odsunąć. Dziwił się przy tym własnemu
szczęściu, które uchroniło go wraz z koniem przed takimi pociskami.. Uczucie to nasiliło się,
gdy trafił na jeszcze większy głaz, tkwiący w otworze niczym korek w szyjce butelki. Zaczął
rozkopywać ziemię wokół tej skały starając się wypchnąć ją na zewnątrz. Od czasu do czasu
sprawdzał przeciek spod zwałów ziemi - wzrastał, ale powoli. Czy strumień lub jezioro
wylały? Nie pamiętał, w którą stronę uciekał Deszcz&
Wielka gruda mokrej ziemi i splątanych korzeni runęła na zewnątrz i Storm dostał się
pod strumienie deszczu. Przyjemna wilgoć zmywała z ciała błoto i stęchliznę jego pułapki.
Przecisnąwszy się, wychylił na zewnątrz głowę i ramiona. Widoczność ograniczał
deszcz, ale to, co zobaczył, było i tak przerażające. Ziemia, na której leżał, była teraz
brzegiem jeziora, które pokrywało całą widoczną przestrzeń. Na jego wzburzonej, smaganej
strugami deszczu powierzchni dryfowały wyrwane z korzeniami drzewa, a tuż pod nim leżało
ciało jego czarnej klaczy, przygwożdżone do brzegu przez wielki głaz, który zmiażdżył jej
głowę i przednie nogi.
Na kruchej wyspie jej ciała kulił się mały, futrzasty kłębek, czepiający się
rozpaczliwie juków. Storm ściągnął pas, odpiął nóż i emiter i rzucił jeden z końców w
kierunku zwierzaka. Za trzecim razem pas wylądował na ciele martwego konia i meerkat
wspiął się zwinnie do rąk swego pana.
Była to Hing. Na ile mógł się zorientować, zwierzęciu nic się nie stało. Wolał nie
zastanawiać się, co spotkało jej przyjaciela, bo torba w której podróżował Ho, musiała być
teraz przygnieciona ciałem klaczy.
Meerkat przylgnął do Storma i skomląc żałośnie opowiadał o swym nieszczęściu.
Ziemianin oczyścił futro zwierzaka z błota, zaniósł go do jaskini i owinął derką. Potem wrócił
do otworu.
Rozkopywać go dalej było teraz niebezpiecznie. Mógłby doprowadzić do tego, że
wody jeziora zatopiłyby ich schronienie. Trzeba poczekać do rana, wtedy, być może,
przestanie padać. Przecież nie może tak lać przez cały czas.
Szarość dnia przeszła w czerń bezgwiezdnej nocy. Storm siedział oparty o ścianę z
Hing skuloną na piersi. Wyglądał jakiegoś światła na zewnątrz, znaku, że ktoś jeszcze się
uratował, że nie jest jedynym człowiekiem, który przeżył tę powódz. Daremnie.
Musiał w końcu zasnąć, bo kiedy podniósł głowę, ujrzał słaby blask słońca. Hing
siedziała obok, zajęta toaletą, biadoląc nad żałosnym stanem swojego zwykle dobrze
utrzymanego futra i patrząc nań z niemal ludzkim niesmakiem.
A zewnątrz wody opadły, odsłaniając szczątki swych ofiar. Coś koloru ziemi, o
wstrętnym, zębatym czubku ucztowało na klaczy. Storm krzyknął i odpędził stworzenie
rzucając w nie grudę ziemi. Padlinożerca umknął, a głos Ziemianina odbił się dziwnym
echem od skał. Zawołał jeszcze raz, czekając na odpowiedz. Chociaż powtarzał to
wielokrotnie, nikt się nie odezwał. Wrócił więc do pracy i poszerzył otwór na tyle, żeby się
wydostać na zewnątrz. Ześliznął się w dół i zatrzymał przy martwym koniu.
ROZDZIAA 8
Ocaliwszy swój bagaż, Storm schował go w jaskini i postawił Hing na straży ostatnich
zapasów. Meerkat nie był stworzeniem walecznym, ale potrafił odstraszyć małych
padlinożerców, takich jak spotkany rano. Powziąwszy takie środki ostrożności Storm [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • bajkomoda.xlx.pl
  • Cytat

    Ad hunc locum - do tego miejsca.

    Meta