[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Pani też jest zmęczona, panno Wardour? - zapytał Eastwood.
Dziewczyna zerknęła spłoszona i zarumieniła się, zaprzeczając cicho.
Eastwood po raz kolejny odniósł wrażenie, że panna Wardour jest chorobliwie nieśmiała.
A z wyglądu była równie przeciętna, co nieśmiała z natury. Jedynie włosy miała wspaniałe:
płomienne i gładkie jak jedwab.
Zapewne nie była głupia, Eastwood zauważył, że czytywała naprawdę poważne książki,
ale wydawało się, że dziewczyna stroni od rozrywek i ma dość wąskie zainteresowania. Na co
dzień pracowała w Art Students' League i czasami pomagała Eastwoodowi. To dlatego
poprosił ją, by towarzyszyła mu podczas wizyt Davisów - mieli obserwować nową gwiazdę z
okien pracowni na Heights.
- Myśli pan, że warto jeszcze czekać, profesorze? - zapytała pani Davis, tłumiąc
ziewnięcie.
Eastwooda zaczynało irytować, że wyczekiwana gwiazda jak dotąd nie raczyła się
pojawić, poza tym nie znosił, gdy tytułowano go profesorem", skoro był tylko asystentem
wykładowcy fizyki.
- Nie mam pojęcia - udało mu się zachować uprzejmy ton. - Sam czekam już dwunastą
noc. Rzecz jasna, gdyby astronomom udało się obliczyć dokładnie moment wystąpienia
zjawiska, byłby to cud matematyki. Co tu kryć, pracowali nad tymi obliczeniami zaledwie
przez ćwierćwiecze.
Nowy budynek Wydziału Fizyki na Uniwersytecie Columbia miał kilkanaście pięter.
Pracownie fizyczne zajmowały dziewiątą i dziesiątą kondygnację, powyżej znajdowały się
natomiast pomieszczenia wyposażone w instrumenty i sprzęt obserwacyjny, co nie byłoby
możliwe, gdyby nie wynalazek filtra szumów, dzięki któremu można było skutecznie
odizolować sprzęt astronomiczny od ziemskich zakłóceń i wpływów.
Eastwood zainstalował w oknie niewielki teleskop. Poniżej błyszczały światła Nowego
Jorku, z oddali niosła się przytłumiona muzyka. Na ulicach kotłował się tłum, jak każdej nocy
od piątego dnia bieżącego miesiąca - kiedy to według zapowiedzi na niebie miała pojawić się
nowa gwiazda, nowe wielkie słońce.
Jednak w obliczeniach musiał być błąd, chociaż, jak podkreślał Eastwood, astronomowie
biedzili się nad równaniami od dwudziestu pięciu lat z okładem.
Tak naprawdę minęło prawie czterdzieści lat od ogłoszenia po raz pierwszy teorii o
ograniczonych rozmiarach wszechświata. Uczynił to profesor Adolf Bernier na
Międzynarodowym Kongresie Naukowym w Paryżu. Teorię uznano wówczas za kompletne
mrzonki.
Profesor Bernier nie uważał, że kosmos jest nieskończony. Gdzieś - argumentował - musi
istnieć środek, wokół którego wszechświat się obraca.
Przecież księżyc krąży wokół Ziemi, planety wokół słońc, a systemy planetarne wokół
jakiegoś odległego centrum. Ale ta prawidłowość nie może powtarzać się w nieskończoność.
Gdzieś zatem musi istnieć centralne słońce, olbrzymie rozżarzone ciało niebieskie, które
wcale się nie porusza. A ponieważ słońce jest zawsze większe niż satelity, które wokół niego
orbitują, zatem ciało niebieskie w centrum wszechświata będzie pod względem rozmiaru i
temperatury niewyobrażalnie ogromne.
Pojawiły się natychmiast głosy sprzeciwu wobec teorii. Argumentowano, że skoro to
hipotetyczne ciało niebieskie jest tak duże, powinno być widoczne. Profesor Bernier odparł,
że bez wątpienia tak się stanie, gdy tylko światło tej gwiazdy dotrze do Ziemi, co jeszcze nie
nastąpiło.
Zwiatło najbliższej gwiazdy potrzebuje na to prawie trzech lat. Bez wątpienia istnieje
mnóstwo gwiazd tak odległych od Ziemi, że ich promienie jeszcze do nas nie dotarły. A
centralne słońce znajduje się zapewne jeszcze dalej, dlatego miną setki, a może nawet tysiące
lat, zanim jego promienie dosięgną układu słonecznego.
Teoria została ochrzczona sensacją dla brukowców" i odrzucona przez środowiska
naukowe. Ale w drugiej połowie dwudziestego wieku matematyka zaczęła przeżywać
nadzwyczajny renesans, co pozwoliło na dokładniejszą weryfikację hipotez Berniera.
W oparciu o nowe twierdzenia profesora Burnsidea z Princeton i opracowania doktor
Taneki z Tokio astronomom udało się obliczyć ruchy Słońca w przestrzeni kosmicznej i
orbity wszystkich planet. Na tej podstawie możliwe stało się rozszerzenie zakresu badań, by
objęły więcej systemów gwiezdnych i dostarczyły więcej informacji o obrotach dalszych ciał
niebieskich.
Wielkość i odległość od centralnego słońca wszechświata została oszacowana w
przybliżeniu, zatem - uwzględniając prędkość światła, która była już znana - obliczenie, kiedy
promienie nowej wielkiej gwiazdy dotrą do Ziemi, pozostało już tylko kwestią czasu.
Określono wówczas, że zdarzy się to za dwadzieścia sześć lat - i było to dwadzieścia sześć lat
temu. Od wyznaczonej daty pojawienia się na ziemskim nieboskłonie nowego ciała
niebieskiego minęło trzy tygodnie - i do dziś ani widu, ani słychu.
Zainteresowanie opinii publicznej sięgnęło zenitu, napędzane niezliczonymi artykułami w
dziennikach i czasopismach, a nocami na ulicach tłoczyły się podniecone tłumy uzbrojone w
teatralne lornetki i mapy nieba, zaś nieliczni szczęśliwi posiadacze teleskopów ustawiali po
kątach trójnogi swoich instrumentów, by nie przegapić wielkiej chwili.
Podobne sceny miały miejsce w każdym cywilizowanym zakątku świata.
Spodziewano się, że fenomen świetlny pojawi się w połowie odległości między Wenus a
księżycem. Lepiej poinformowani oczekiwali, że na niebie zabłyśnie drugie słońce, a
korporacje już przygotowywały umowy dzierżawy terenów na wybrzeżach Grenlandii, licząc
na migrację w tamte strony, gdy tylko nastąpi globalne ocieplenie.
Nastroje ludności - podniecenie, ale i niepewność - wpływały oczywiście na sytuację w
biznesie. Na giełdzie spadała wartość akcji, a pomniejsze sekty i kulty religijne odważnie
przepowiadały koniec świata.
- Mam tego dość - stwierdził Davis, spoglądając na zegarek. - Możemy już iść, Grace? A
tak przy okazji, czy nie zrobiło się ciepłej?
Chociaż luty był chłodny, rzeczywiście zrobiło się cieplej. Sople na okapach i parapetach
topniały, woda kapała coraz szybciej, jakby nagle nadeszła fala wyższej temperatury.
- Co to za światło? - zapytała Alice Wardour, wychylając się przez otwarte okno.
- Pewnie wschodzi księżyc - odpowiedział Eastwood, chociaż blask na horyzoncie
przypominał raczej ten, który nadchodził o świcie.
Davis porzucił myśl o wyjściu z pracowni. Wraz z resztą przyglądał się, jak na wschodzie
rozlewa się jasna poświata, a potem nad widnokrąg unosi się oślepiająco biały dysk.
- Dobry Boże, to musi być ta nowa gwiazda! - westchnął Davis z podziwem.
- Nie, to tylko księżyc. Miał wzejść dokładnie o tej porze, co do minuty - zapewnił
Eastwood, domyślając się jednak od razu przyczyny niezwykłego zjawiska. - Ale nowe słońce
[ Pobierz całość w formacie PDF ]