[ Pobierz całość w formacie PDF ]
i Tamara dalej pędziliśmy przez korytarz.
Zaraz przy wejściu do skrzydła szpitalnego stał mój stary znajomy - ciemnoniebieski
saab.
Tamara zaciągnęła mnie do auta i wepchnęła na przednie siedzenie, jakbym był workiem
ziemniaków lub czymś równie mało delikatnym. Potem otworzyła bagażnik. Czekała, aż z
budynku wybiegnie Bronek z moją torbą.
- Zadbaj o formalności - rozkazała, zamykając z trzaskiem bagażnik, gdy tylko moje
rzeczy znalazły się w środku. - Jeżeli będą jakieś problemy, dzwoń do Petroneli.
- Mam przyjść do ciebie, jak skończymy? - zapytał chłopak.
- Nie, wracaj do pracy. Bronek kiwnął głową i biegiem wrócił do szpitala.
Tamara usiadła za kierownicą. Saab błyskawicznie odpalił i z piskiem opon ruszyliśmy w
drogę.
* * *
Już teraz wiem, dlaczego mieszkańców Koszyc wyzywa się od piratów drogowych.
Podczas jazdy Tamara nie zdejmowała nogi z gazu, ignorowała znaki drogowe ograniczające
prędkość, zakręty i skrzyżowania pokonywała w stylu rajdowym i wciąż wyprzedzała
bardziej ostrożnych kierowców. Nie mówiąc o tym, że tylko jedną ręką trzymała kierownicę,
ponieważ drugą odbierała nieustannie dzwoniący telefon. Siedziałem obok niej niczym kołek,
a na świat patrzyłem jak przez mgłę.
Ogłupiająca zasłona rozpłynęła się dopiero na końcu drogi, gdy zahamowaliśmy przed
nowoczesnym budynkiem z mieszkaniami do wynajęcia, na jednym z parkingów osiedla Nad
Jeziorem. Odzyskując już całkiem świadomość, usłyszałem głos rozmawiającej przez telefon
Tamary:
- Będę tam tak szybko, jak tylko się da. Czekaj na mnie!
Z nadąsaną miną wyłączyła komórkę i wrzuciła ją do torebki.
- Chodzmy! - zwróciła się do mnie. - Musimy jak najszybciej rozwiązać twój problem.
Mam sporo innej pracy.
Dopiero wtedy uświadomiłem sobie, że przez cały czas mówi mi na ty". Jeszcze wczoraj
coś takiego przywitałbym z otwartymi ramionami, uznając za dowód sympatii. Ale teraz
odniosłem wrażenie, że mnie poniża.
W fatalnym nastroju opuściłem samochód i zerknąłem niepewnie na boki. W szpitalnym
szlafroku i kapciach na środku osiedla czułem się jak idiota.
Tamara otworzyła bagażnik i rzuciła mi torbę. Złapałem ją, warcząc ze złością:
- Mam wrażenie, że coś mi umknęło. Albo przynajmniej ktoś jest mi winien
wytłumaczenie. Co się dzieje? I chyba opuszczenie szpitala nie było wcale najlepszym
pomysłem...
- Szpital nie jest miejscem, w którym pomogą ci wydostać się z bagna, w które
wdepnąłeś.
- A ty potrafisz to zrobić? - z nutą sarkazmu w głosie też zacząłem mówić do niej na ty".
- To bardziej prawdopodobne - odparła i skierowała się do najbliższej bramy.
Z wahaniem poszedłem za Tamarą, która otworzyła drzwi wejściowe i ruszyła po
schodach na drugie piętro.
Miałem mieszane uczucia. W ogóle nie podobała mi się ucieczka ze szpitala. Mogła mieć
nieprzyjemne konsekwencje. W pracy, podczas badań lekarskich, mogły też wyniknąć
kłopoty z ubezpieczeniem.
Najchętniej od razu bym tam wrócił. Ale z drugiej strony coś mi mówiło: Daj jej
szansę"... Była taka pewna siebie. Emanowało z niej przekonanie, że wie, co robi. Tylko co
właściwie robi, no bo nie tylko pisuje reportaże!
- To, co przed chwilą zaprezentowaliście z kolegami - powiedziałem odrobinę spokojniej,
gdy otwierała drzwi do swojego mieszkania - dosyć mnie zaszokowało. Kim jesteście?
Iluzjonistami? Uzdrowicielami od medycyny niekonwencjonalnej? Grupą hipnotyzerów?
- W tej chwili to nie jest istotne. - Chwyciła mnie za rękaw i wciągnęła do środka.
Uświadomiłem sobie, że kiedy jest zdenerwowana, bardziej słychać jej specyficzny
akcent. Wciąż nie umiałem odgadnąć, skąd pochodził. Głoski wymawiała dosyć twardo, tak
jak Niemcy lub Anglicy, ale nie, to nie było to. Holenderka? Hm...
Rozejrzałem się po nowoczesnym, ale surowo urządzonym mieszkaniu.
- Mieszkasz sama?
- Tak. - Kiwnęła głową, zdejmując buty.
- A rodzice?
- Umarli.
- Przykro mi.
- Niepotrzebnie. To było dawno.
- A jacyś inni krewni? Spojrzała na mnie z niechęcią.
- Co to ma być? Przesłuchanie?
- Nie, normalna konwersacja. - Wzruszyłem ramionami z neutralnym wyrazem twarzy.
- Bądz taki łaskawy i przez chwilę zajmij się sobą. W tej chwili nie mam czasu na
wywiad - syknęła tonem rozdrażnionej żmii.
- Dobrze. - Podniosłem ręce w obronnym geście.
- Rozgość się. - Wepchnęła mnie do salonu. - I przebierz.
Nie czekała na mój następny komentarz. Odwróciła się i zamknęła za sobą drzwi do
kuchni. Przez półprzejrzystą szybę w drzwiach zauważyłem, jak podnosi słuchawkę
wiszącego na ścianie telefonu i wykręca jakiś numer.
Nastąpiła przytłumiona rozmowa, której nie mogłem zrozumieć.
Głęboko westchnąłem, rzuciłem torbę na tapczan i wyciągnąłem z niej spodnie i
koszulkę.
Nie czułem się najlepiej. Po prostu nie jestem przyzwyczajony do tego, że ktoś mi
rozkazuje.
* * *
- Koli? - zapytała przyjazniej Tamara i podała mi szklankę.
Przytaknąłem i spojrzałem na długie krawieckie nożyce, które trzymała w drugiej ręce.
Uśmiechnęła się, wskazując opatrunek na mojej głowie. Nachyliłem się, żeby mogła go
przeciąć i zdjąć.
- Myślę, że jest w porządku - powiedziała po obejrzeniu rany. - Nie będziemy już tego
zakładać, dobrze?
Upiłem łyk koli i zamiast odpowiedzi spojrzałem na nią z wyrzutem.
- Kłamałaś, mówiąc o tym, co wydarzyło się w poniedziałek - stwierdziłem. - Czy teraz
powiesz mi prawdę?
- Po kolei - uśmiechnęła się Tamara. - Poza tym ty też nie byłeś bardziej szczery niż ja.
Najbardziej z tego wszystkiego interesuje mnie twoje wczorajsze zasłabnięcie. Bo chyba to
było główną przyczyną naszego spotkania, prawda?
Z miną przyłapanego na gorącym uczynku złodzieja kiwnąłem głową. Nie potrafiłem
długo się na nią gniewać.
Zacząłem od tego, co zataiłem w opowieści o poniedziałkowym zdarzeniu, czyli od
mężczyzny-potwora i dziwnej eksplozji. Dokładnie tak, jak to sobie zaplanowałem.
Tamara słuchała z kamiennym wyrazem twarzy i ani razu mi nie przerwała. Potem
przeszedłem do wczorajszego omdlenia. Pamiętałem je o wiele wyrazniej niż okoliczności
wypadku czy też napadu, ale trudniej było mi ubrać myśli w słowa. Wydarzenie wymagało
opisania ogromnej liczby uczuć i emocji, na które ludzki język nie ma prostych określeń.
Myślę jednak, że udało mi się uchwycić sedno problemu. Kiedy skończyłem, dałem Tamarze
znać, że teraz kolej na nią.
- Połóż się na plecach - poleciła.
Nie mogłem pozwolić, aby mnie zbyła, i miałem ochotę zaprotestować, no, ale kto
odmówiłby takiej propozycji?
Położyłem się na tapczanie, a Tamara usiadła na krześle obok. Po chwili położyła obie
dłonie na mojej piersi i zamknęła oczy.
- Skoncentruj się na czymś i spróbuj o niczym nie myśleć - rozkazała.
Moje oczy automatycznie spojrzały na jej dekolt. I choć pierwszą część polecenia
spełniłem bez gadania, z drugą miałem poważne problemy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]