[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Układała dwa stosy drewna. Jeden z nich przeznaczony był do spalenia w motelowym kominku. Kominek był nie-
wielki, a dym uchodził przez komin-dziobek czajnika. Było to bardzo zabawne.
Czujne oczy Teresy wypatrzyły wiele gałęzi oznakowanych przez Lily, lecz nie nadających się do obcięcia. Lily
musiała się z tym pogodzić.
Powoli wieść o przyjezdzie Lily rozeszła się wśród wszystkich jej krewnych i powinowatych żyjących w San Antonio.
Szczególnie wśród noszących nazwisko Davie - kuzynów po kądzieli.
Przyjeżdżali do Imbryka i odjeżdżali z pączkami. Wkrótce stało się to niemal codziennością.
A dni mijały na wytężonej pracy.
Do motelu zaglądał także Tim. Przyjeżdżał w odwiedziny do Lily. Zjadał pączki i gawędził z każdym, kto był akurat
pod ręką. Zdarzało się, że Lily wyjeżdżała do San Antonio z kimś z rodziny. Wtedy Tim usychał i marniał w oczach.
Bryan nie mówił jej o tym ani słowa, ale Teresa nie wahała się ani chwili. Zrobiła to z całą premedytacją, gdyż bardzo
chciała zobaczyć reakcję Lily.
Rozczarowała się. Lily bąknęła jedynie coś pod nosem i spytała, co Teresa planuje robić dalej.
- Trzeba posadzić kwiaty - odparła zapytana i pokazała, w których miejscach należy to zrobić. Propozycje Teresy
przypadły Lily do gustu.
- Zaraz naszkicuję plan - powiedziała cicho. Jednak gdy ona rysowała pracowicie, Teresa wydała już mężowi stosowne
polecenia. I sprawa została załatwiona.
- Nie odnosisz czasem wrażenia, że nie kontrolujesz tutaj niczego? - spytała Lily Bryana. - %7łe wszystkim rządzi Teresa?
- Tak.
- No to czemu się nie sprzeciwisz?
- Czekam, aż ty to zrobisz - odparł grzecznie. Jedynie w oczach migotały mu iskierki rozbawienia. - Ty jesteś
właścicielką... i szefem.
Lily Baby zirytowała się.
Dni płynęły, a Lily wciąż mieszkała w najlepszej z filiżanek.
Którejś nocy zajęte były wszystkie pozostałe domki i pokój na piętrze w Imbryku , a w piwnicy spało w śpiworach
jeszcze dwóch mężczyzn.
- Muszę znalezć sobie mieszkanie - powiedziała Lily do Bryana. - Tamci dwaj mogliby przenocować w moim domku.
Kazałeś im zapłacić?
- Połowę stawki - przytaknął.
- Wychodzimy na okropnie chciwych.
- Są bezpieczni, śpią twardo i buchnęli chyba z tuzin pączków ze spiżami na dole.
- To straszne! - powiedziała ze zgrozą.
- Możesz zrobić to lepiej - rzucił drwiąco. Zacisnęła pięści. Rozprostowała palce, jeden po drugim. Potem przyłożyła
dłoń do czoła.
- To straszne - powtórzyła słabym głosem. Bryan westchnął ciężko i wyjrzał przez okno. A Lily dalej pakowała pączki
do pudełek.
- Możesz zrobić to lepiej - powtórzył zirytowany. Spojrzała nań ze zdziwieniem w oczach.
- No, dalej - rzucił. - Odegraj to. Znowu złap się za głowę. Pokaż, jak bardzo jesteś wzburzona. Odegraj to!
- Idz do diabła! - wzdrygnęła się z oburzenia. Splotła palce. Przytknęła rękę do czoła. Odrzuciła głowę w tył i zamknęła
oczy.
- To już było - rzucił Bryan.
Powróciła do pakowania pączków. Była wspaniała. Prawdziwy klejnot.
Następnego dnia Bryan zszedł na dół po krótkiej drzemce. Zastał Lily uważnie przyglądającą się przez okno
poprzycinanym drzewom.
- Coś nie tak? - spytał.
- To nie wygląda naturalnie. Jest zbyt uporządkowane. Teresa za bardzo przerzedziła gałęzie.
- Tam odbywają się przyjęcia i podwieczorki. - Bryan starał się pocieszyć Lily. - Niedobrze, gdyby liście i kwiaty...
wpadały do kawy.
- Masz rację - przyznała po namyśle.
Zaskoczyła go. Przyjęła wyjaśnienie i nie upierała się ani trochę.
- Chyba jednak wolałam je takie nie strzyżone - powiedziała ze smutkiem.
- Prawdziwe z ciebie dziecko natury - zadrwił. Lecz było to nieco wymuszone.
- Chyba tak - westchnęła.
Ale nie zamierzała dręczyć się tym zbyt długo. Prędko wróciła do pakowania pączków. Zapełniła pudełko i sięgając po
następne, spytała:
- Ile pączków już sprzedaliśmy?
- Nie wiem. Nigdy nie liczę. Po prostu dorabiam więcej, gdy zaczyna brakować. Przygotuję sobie kartkę i będę
zapisywał. Tylko musisz mi o tym przypominać.
- Naprawdę ciężko pracujesz.
- Rzadko się nudzę. - Uśmiechnął się i przełknął ślinę.
- Chwilami myślę, że w twoich sennych koszmarach pączki maszerują nie kończącymi się szeregami.
Uniósł dłoń.
- Nawet nie mów o tym! Bo wykraczesz!
Nagle złapał się za głowę. Przerażenie wykrzywiło mu twarz.
- Już wykrakałaś! Zaczyna się! Wszystko przez ciebie! usiałaś to powiedzieć?!
Lily zanosiła się śmiechem. Na twarzy Bryana wciąż jeszcze gościło udawane przerażenie, gdy do zajazdu wszedł Tim.
Nie spodobało mu się to, co zobaczył.
- Co się dzieje? - spytał tonem, w którym wyczuwało się wrogość.
Bryan spoważniał natychmiast, a Lily wciąż chichocz, odparła:
- Miliony pączków, które zrobił przez całe życie, zaczynają właśnie maszerować w jego głowie. Szereg za szeregiem.
- Taak - mruknął Tim, obserwując uważnie Bryana. Usiadł na stołku niedaleko Lily. Bryan stał nieruchomo z rękami
ukrytymi pod białą serwetą, którą był przepasany.
Zapanowało niezręczne milczenie.
Lily odstawiła na bok kolejne pudełko z pączkami i w końcu spytała:
- Chcesz kawy?
- Lemoniadę.
Bryan wyjął dzbanek z lodówki i napełnił szklankę. Wystukał cenę na klawiaturze kasy i paragon wraz ze szklanką
umieścił przed Timem.
Lily sięgnęła po banknot Tima. Podeszła do kasy i wydala resztę.
- Dobrze to zrobiłam? - spytała Bryana.
- Owszem.
- Coraz lepiej mi idzie - powiedziała z dumą. - Gdybym tak jeszcze umiała smażyć takie pączki jak ty, mógłbyś wziąć
sobie wolny dzień.
Na moment serce Bryana przestało bić. Przez chwilę sądził bowiem, że chciała powiedzieć, iż potrafi dać sobie radę bez
niego. Na szczęście powiedziała tylko o wolnym dniu. Tylko co, u licha, miałby on począć z wolnym dniem?! Siedzieć
przy stoliku i gapić się na nią? Chyba tak. A właściwie dlaczego na nią?
Spojrzał na Tima. Z litością i niechęcią. Jego tu brakowało!
Nienawidził go za samą jego obecność w motelu. Ale rozumiał, dlaczego tamten przyjechał. I czemu sprawiał takie...
nieporządne wrażenie. Po prostu z rozpaczy potargał sobie włosy i nawet nie zwrócił na to uwagi. Wyglądał zupełnie
inaczej niż tego dnia, kiedy po raz pierwszy spotkał naiwną nowicjuszkę.
W tym momencie Bryan uświadomił sobie, że oni dwaj byli rywalami. Pragnął Lily. Tim także. Jeden musiał przegrać.
Tylko który?
Mógł to być na przykład... Bryan Willard.
Czy w ogóle miał jakiekolwiek szanse w konfrontacji z Timem? Czuł, że powinien ustąpić, zrezygnować z Lily.
Natychmiast. Zanim sprawy wymkną się spod kontroli. I tak przegra. Był to najlepszy moment, by się wycofać.
Tylko czy był w stanie?
Popatrzył na Lily. Wydało mu się nagłe, że całą jej postać otacza tajemnicza poświata. Jej ruchy, poczucie humoru -
były doskonałe. I jej skromność. Nie odczuwała żadnej potrzeby dominowania, rządzenia. %7ładna kobieta nie mogła się z
nią równać.
Bryan wiedział, że był w stanie przykuć jej uwagę, zainteresować swoją osobą. Lily bowiem w ogóle garnęła się do
ludzi. Nieraz obserwował ją, gdy obsługiwała gości. Nie kokietowała nikogo, nie kusiła, a i tak zawsze była w centrum
uwagi. A przy tym wcale o to nie zabiegała. Przeciwnie. Gdyby dostrzegła, jak bardzo Bryan jest nią zainteresowany,
byłaby w rozterce. Nie chciałaby go urazić, lecz czułaby się dotknięta.
Potrafiłby, zapewne, pokochać ją tak mocno, że mógłby się wycofać. Umiałby oszczędzić jej cierpień. Stać go było na
to.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]