[ Pobierz całość w formacie PDF ]
„Opowiedzcie mi książkę Iwana Tugieniewa Zapiski myśliwego, muszę dziś o niej wygłosić
odczyt”. Dragisza, przedwojenny uczeń szkoły rolniczej, prosił o starą książkę handlową ojca,
nie zapisaną, bo chciał zacząć swoją epopeję wojenną Nastanie dzień, którą już miał w
głowie. Jacyś inni żołnierze wynosili używane buty dziadka, które jemu są niepotrzebne, a im
bardziej się przydadzą w przyszłych bojach.
W spisie lokatorów przy nazwisku wujka ktoś dopisał „podrywacz”, przy nazwisku taty
„pijaczyna”, a przy moim „głupek”. Mamie nic nie dopisano, mama wzdychała: „Nawet na to
nie zasługuję, ja biedna!”. Ciotki zastanawiały się: „Dlaczego wszyscy nas nienawidzą?”.
Dziadek powiedział: „Bo żyjemy w zgodzie”. Wujek zaprotestował: „Akurat!”. Nadal żyliśmy
w rodzinie, tak jak dotąd.
Pewnego dnia zjawił się żołnierz z jakimiś papierami, z ołówkiem w ręku, i spytał: „Wasze
zawody, ale dokładnie, szczegółowo!”. Dziadek powiedział skwapliwie: „Żyjemy i walczymy,
oto nasz zawód!”. A żołnierz: „To się nie liczy”. Wyrwał kartkę z bloku i poszedł. Ja
wiedziałem, że byliśmy rodziną, i to w sensie zawodu, zauważyłem jednak, że to nie
wystarcza. Mama się buntowała: „Jeżeli ktoś stuka młotkiem w garnek, zaraz mu piszą
«robotnik»!”. I jeszcze: „Ja mogę się za-harować na śmierć, a nikt tego nie uznaje”.
Porucznik Vaculić nas pouczał: „Chodzi o wytwarzanie towaru, takie jak w fabryce”. Dziadek
nie zrozumiał, więc Vaculić tłumaczył dalej: „Towar pakuje się do pudełek, jak choćby buty”.
Dziadek się rozzłościł: „Mam być szewcem czy co?”. Wtrąciłem się: „W książce Fryderyka
Engelsa napisano, że cała przyroda jest fabryką, która przy pomocy małp produkuje ludzi i
inne potrzebne rzeczy”. Porucznik Vaculić potwierdził: „Tak jest, oczywiście”. Tata
zauważył: „Wszystko na świecie ktoś musi wytworzyć, czy to kwiaty, czy białe myszki...”.
Ciotki powiedziały: „Ale to nie znaczy, że my siedzimy z założonymi rękami”. Mama dodała:
„Dobrze by tak było!”. Tata znowu się wtrącił: „Są towary, które fabrykuje się w sposób,
można powiedzieć, niewidoczny, na przykład propaganda”. Wszystkich zatkało, i tylko
dziadek się odezwał: „A co dopiero mówić o pijaństwie!”. Ciotki dodały: „I o miłości, która
nie pozostawia za sobą śladów w postaci produktu”. Wujek powiedział: „A dzieci to co?”.
Ciotki na to zaczerwieniły się, obydwie.
Na lekcji „Poznajemy przyrodę” rysowaliśmy wszystko, co robi się zarówno w domu, jak i w
warsztacie. Mama powiedziała: „Do czego ty używasz swojego mózgu, to straszne!”.
Odpowiedziałem: „My tylko patrzymy na to, co dzieje się w tej kuchni, jakby to było w kosmosie
albo w przyrodzie”.
Mama oświadczyła: „Chyba wystarczy, że myję okna, kiszę ogórki i łatam spodnie pijanego
męża!”. Wujek powiedział: „Ale nie musisz wychodzić na deszcz ani na śnieżycę, jak na
przykład żołnierze”. Ciotki narzekały: „Nigdy nie dorównamy niektórym postępowym
zawodom, na przykład krawcom czy fryzjerom”. Wujek skwapliwie oświadczył: „Ja mogę się
ogolić z zawiązanymi oczami, i to przy wszystkich!”. Mama stwierdziła: „ja ze starego
ubrania ojca mogę wykroić cztery małe, nawet dla dzieci, których nie ma”. Dziadek
powiedział: „Kogo to obchodzi!”. Porucznik Vaculić zauważył: „Tak jest, niestety”.
Wszyscy ludzie pracowali w jakichś fabrykach, na połach i na statkach, tylko my
pracowaliśmy w naszej kuchni, to znaczy w rodzinie, była to szczera prawda. Mama
twierdziła: „To, co potrafię zrobić przy pomocy swoich dziesięciu palców, nie zmieści się w
najgrubszej księdze!”. I dodała: „Często wychodzę do miasta, nie wiedząc po co, tyle mam na
głowie”. Tu dziadek wtrącił: „A jakże!”.
Każdy z nas coś robił, ale w domu, sąsiedzi wyrażali się o tym z pewną pogardą. Moje
utalentowane ciotki wykonywały obrazki nie istniejących okolic, a potem, o zmierzchu,
ocierały chusteczką łzy z niewiadomych przyczyn. Mój tata, niegdysiejszy mistrz sokołów w
staniu na rękach, wynajdywał sposoby picia jak największej ilości alkoholu bez przykrych
następstw. Mama potrafiła malować kuchnię i nie spaść z wysokiej drabiny, a o tym swoim
wyczynie zapisywała coś na marginesach gazet, przeczytanych. Dziadek wbijał w ściany
gwoździki, nawet w miejscach, gdzie w ogóle nie były potrzebne. Wujek całymi godzinami
polerował buty tak, że można się w nich było przejrzeć. Ja usiłowałem zrobić człowieka
wysokości dwóch centymetrów, na gumce, a potem wyobrażałem sobie, że ten człowiek
ożyje.
W szkołę pytano mnie: „Czy wy naprawdę nic nie robicie poza praniem bielizny i wieszaniem
fotografii na ścianach?”. Odpowiedziałem: „Nic, naprawdę”. I pytano jeszcze: „Myślicie, że
jesteście mądrzejsi od wszystkich?”. „Tego nie wiem” - powiedziałem.
Zaczęliśmy się zajmować innymi rzeczami: tata starał się wytrzeźwieć, dziadek próbował
wyprodukować sztuczne masło, mama usiłowała nakarmić nas malutkimi kawałeczkami
chleba. Życie w rodzinie było jak film, niezwykły, poruszający, niekiedy zaś po prostu nudny.
Życie w rodzinie przypominało dawno przeczytaną książkę, zapomnianą, z niejasnymi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]