[ Pobierz całość w formacie PDF ]
na tym, aby mógł swobodnie pomieścić na co dzień nie tylko ich
oboje, lecz także krnąbrnego chłopaka, który w miarę upływu cza-
su stawał się, na szczęście, coraz łagodniejszy, i rodzeństwo Jacka
z dziećmi, by mogli wspólnie spędzać tu weekendy. Ku wielkiej
radości jego i Georgii dom nad zatoką ciągle tętnił radosnym, ro-
dzinnym życiem.
%7łeby mieć więcej czasu dla męża i Evana, Georgia przyjęła
pracownicę do prowadzenia galerii. A Jack zrobił zdumiewającą
rzecz. Zapisał się do miejscowego college'u, chcąc uzyskać kwali-
fikacje dyplomowanego pracownika opieki społecznej. Wraz z
Evanem spędzali razem długie wieczory, ślęcząc nad książkami
przy kuchennym stole.
Po dniach ciężkiej pracy nadchodził koniec tygodnia, a wraz
z nim do Carlisle zjeżdżali Lucy i Boone oraz Spencer z Roxy i
dzieciakami. Było im razem bardzo dobrze.
- Jack.
Usłyszawszy głos Georgii, spojrzał w jej stronę. Uznał, że jest
naprawdę śliczna. W kremowej sukni z powiewnego szyfonu i z
148
S
R
wysoko upiętymi rudymi włosami wyglądała zachwycająco. Jej
szare oczy były przepełnione szczęściem. Jack dojrzał w nich
jednak jakiś niepokój.
Z niepewną miną podała mu białą kopertę. Trzymała ją w rę-
ku wraz z bukietem białych kwiatów, który trzymała podczas całej
ślubnej ceremonii.
- Od kogo ten list? - zapytał.
- Posłaniec powiedział, że to przesyłka od Gregory'ego
Lavendera.
Na dzwięk tego nazwiska Jack zamarł w bezruchu. Od pa-
miętnego spotkania w zimie w domu ojca Georgii oboje nigdy go
nie widzieli. Słyszeli natomiast, ze udało mu się wydzwignąć firmę
i wyprowadzić ją na czyste wody. Unowocześnił produkcję i za-
trudnił młodego, zdolnego informatyka.
Gregory Lavender dostał od córki zaproszenie na ślub, ale je
zignorował, co było do przewidzenia. Przysłał jednak list, który
Georgia właśnie trzymała w ręku.
- Otwórz - poprosił ją Jack w obecności reszty rodziny.
Georgia rozdarła kopertę i wyjęła z niej pokazny pakiet drobnych
arkuszy papieru, przewiązany wstążeczką.
- To... to ma być prezent ślubny od ojca - wyjąkała zaskoczo-
na.
- Co napisał?
Georgia na głos odczytała krótki tekst:
- Dla ciebie na przyszłość. Nigdy dobrze nie planowałaś". Na
kartce nie było ani podpisu, ani jakichkolwiek, choćby zdawko-
wych życzeń z okazji ślubu.
- Co to jest? - spytała Georgia, podając Jackowi plik zadru-
kowanych arkusików.
Jack zrozumiał, że trzyma w ręku papiery wartościowe.
- Akcje - odparł. Szybko ocenił wielkość pakietu. - Wygląda
149
S
R
na to, że jest tu czterdzieści dziewięć procent udziałów w Zakła-
dach Lavendera. Wszystkie na nazwisko Jacka i Georgii McCor-
micków.
Popatrzyli na siebie. Zaskoczony Jack potrząsnął głową.
- Nie mam pewności, co oznacza ten gest, ale jest chyba
czymś w rodzaju próby zakopania wojennego topora.
- Zdrowie państwa młodych!
Georgia i Jack zobaczyli przed sobą Mallory Guinness, dziew-
czynę Evana. To ona wzniosła toast szklaneczką wody sodowej.
Miała czternaście lat, rude włosy i oczy barwy jesiennego nieba.
Mieszkała w Carlisle. Ojciec w żaden sposób nie chciał zaakcepto-
wać znajomości córki z Evanem.
Historia się powtarza, pomyślał Jack, spoglądając na młodych.
Będzie im ciężko.
- Za nowożeńców! - wykrzyknęli chórem pozostali goście.
- Za pomyślną przyszłość! - dodała Lucy.
- Za rodzinne szczęście! - dorzucił Spencer.
Jack objął mocno Georgię. Był przekonany, że spełnią się oba
życzenia rodzeństwa.
150
S
R
[ Pobierz całość w formacie PDF ]