[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Budzę się rano i nie chce mi się wstawać. Boli mnie brzuch. Leżę, gapiąc się
w sufit. Tomek oczywiście jeszcze nie wrócił. Łykam tabletki przeciwbólowe i nie
wychodzę ze swojego pokoju, nie ruszam się na krok. Wpakowałam się sama znów
w to bagno, może jeszcze gorsze, może już się stąd nie wyratuję.
Puka. Stuka. Wrócił syn marnotrawny. Przekrwione oczy, spierzchnięte usta,
spuchnięta twarz. Włosy w nieładzie. Rozchełstana koszula. Wygląda jak kupa
nieszczęścia. Przedstawienie znów na afiszu. Cyrk przyjechał. Cyrk Korona, cyrk
Zalewski, co kto woli.
– Dlaczego wyszłaś? – zaraz zaczyna.
Wzdycham tylko i nic mu nie odpowiadam. Nie chce mi się z nim rozmawiać. Nic
już się nie zmieni. Nie ma dla nas przyszłości. On się jednak nakręca:
– Zobaczyłaś go i co? I już myślisz, że cię z nim zdradzam? Będziemy go
spotykali, świat jest mały. I żebyś nie myślała, że się z nim bawiłem. Już go więcej
nie widziałem. Chyba sobie poszedł. I co?
– Miałeś się tam z kim bawić, kandydatów nie brakowało – mówię od niechcenia.
– Przestań. Chciałem się bawić z tobą.
– Aha. A ten chłopiec, który cię złapał za krocze? Kto to był?
– Nie znam go! Przysięgam! Musiał mnie z kimś pomylić.
– A mnie się wydaje, że odwiedzasz takie miejsca jak gejowska sauna Paradise.
– W życiu! Znów sobie coś wkręcasz!
– Wiesz co?
– Co?
– Nawet jakby cię teraz żywcem do nieba wzięli, to ja ci tego Emiliana nie
wybaczę. Nigdy!
– Pola!
– Wychodzę!
– Możemy być szczęśliwi…
– Akurat!
– Możemy…
– Jeszcze jedno! – Zatrzymuję się z ręką na klamce. – Jeśli ten Stary znowu pojawi
się w naszym życiu, to wiedz, że już ci tego nie daruję! Że wtedy opowiem wszystkim
wszystko. Jak to naprawdę było!
– Czy ty mnie straszysz?
– Lojalnie uprzedzam. Już umiem być suką. Pa!
Siedzimy na łóżku, w miękkiej pościeli, Julka kremuje nogi, ja szczotkuję włosy.
Podchodzi do mnie, wciera mi balsam w szorstkie łokcie i pyta, dlaczego ja się
właściwie z Tomkiem rozstałam. Wtedy. Dużo trzeba by opowiadać. Długo byliśmy
razem… Nuda? Trochę. W sumie to faceci są przereklamowani, faktycznie. Tak
mówię i temat zmieniam, zebrało mi się na inne wspomnienia. I już się
przekrzykujemy, licytujemy, co która pamięta, co która z pamięci wygrzebała. Moja
babcia nosiła puchate swetry z angory z kamieniami, cekinami, atłasowymi kwiatami,
haftowane złotą nitką. Czym chata bogata. Do tego sztuczne perły. Jej babcia,
doskonale pamięta, miała złote kolczyki koła z ażurowym wzorem, na powiece tęcza
– turkus, fiolet, róż. Trwała obowiązkowo! Obie miały. I fioletowa płukanka! Zawsze
na półce w łazience. Do tego papużki, kanarki, ptaszki w klatce, pekińczyki, koty
perskie, rybki akwariowe, imieniny, urodziny huczne, w kryształowych kieliszkach,
w literatkach toasty. Jej oglądała Ptaki ciernistych krzewów, czytała Sagę o ludziach
lodu. Kto nie oglądał, kto nie czytał! A moja tak mi śpiewała: Na Podolu biały
kamień, Podolanka, wianki z macierzanki… Siadła na krześle, zasnęła wiecznie,
goście przybyli, muzyka grała, a ona w trumnie leżała… Na Podolu biały kamień,
siedzi na nim Podolanka… Szarość blokowiska. Każdy prawie mieszkał wtedy
w bloku. Fuzja zapachów, słodkich i ostrych, krzyżujących się okrzyków z okna za
swoimi i cudzymi dziećmi, nawoływań o powrót do domu lub kupienie brakującej do
obiadu śmietany, chleba ojcu na kanapki do pracy. Trzepak, kolana rozbite na płytach
chodnika co
oranżada w proszku wyjadana palcem, na sucho, rozpuszczana śliną w ustach, lody na
patyku trójkolorowe, autobusy raz na jakiś czas, życie od dzwonka do dzwonka, od
lekcji do lekcji, od wczoraj do dziś, tak proste, tak łatwe…
Pobudka. Milimetr po milimetrze zdejmuję jej rękę z siebie tak, żeby jej nie
obudzić. Julka śpi z lekko rozchylonymi wargami. Mają ciemny, jagodowy odcień.
Wychodzę po cichu z pokoju. Robię w kuchni kawę, siadam na parapecie, palę
papierosa. Wchodzi zaspana, bierze ze stołu butelkę z wodą, odkręca, pije.
– Wpadnij wieczorem – mówi i wraca do łóżka.
i rusz, oranżada pod sklepem osiedlowym, oranżada z woreczka,
Na wyświetlaczu mojego telefonu kilka powiadomień o nieodebranych
połączeniach. Terpiłowski Tomasz.
– Tomaszowi się montaż przedłużył, chyba w ogóle nie dołączy dziś do nas –
rzucam Maksowi na powitanie.
Siedzimy w Wyjściu Awaryjnym w dusznej od dymu sali dla palących, przy
secesyjnych, wysłużonych stolikach, na krzesłach i fotelach vintage zupełnie nie do
pary.
– On to ma ostatnio te montaże jak z gumy – zauważa Maks.
– Pewnie z kimś romansuje.
– I ty mówisz to tak spokojnie?!
– A co, mam znowu rozpaczać, rozbijać się, włosy rwać z głowy? Wkurzona
[ Pobierz całość w formacie PDF ]