[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ściśniętymi kolanami, tak że udo zasłaniało go przed jej spojrzeniem, po czym powoli
obniżył nogę.
Dopiero teraz w jej oczach pojawił się żar, prawdziwy żar, prawdziwe pragnienie.
- No, no, skrywałeś prawdziwe skarby.
- Nic, czego nie mogłaś odkryć przez ostatnie tysiąc lat. - Teraz to jego głos nie był
obojętny. Nigdy dotąd nie słyszałam, by stracił panowanie nad sobą w obecności
królowej.
Tym razem była moja kolej, żeby położyć mu rękę na ramieniu, by mu przypomnieć, z
kim rozmawiamy. Myślę, że na mojej twarzy nie widać było strachu, chociaż strasznie się
bałam.
Król Taranis mógłby mnie nie skrzywdzić ze strachu przed Andais. Andais mogła mnie
skrzywdzić w napadzie szału. Pewnie by potem żałowała, ale dla kogoś, kto jest martwy,
to wątpliwe pocieszenie.
Spojrzenie, które mu posłała, sprawiło, że przyłożyłam dłoń mocniej do ramienia Doyle a,
wpijając w nie paznokcie. Jego ciało zareagowało i miałam nadzieję, że przypomniałam
mu, by postępował ostrożnie.
104
- Uważaj, Ciemności, albo stanę się rozkojarzona i zapomnę, dlaczego się z wami
skontaktowałam.
- Czekamy na twoje wieści, królowo Andais - powiedziałam.
Spojrzała na mnie i w jej spojrzeniu pojawiło się zmęczenie. Andais zazwyczaj nie była
tak łatwa do odczytania; najwyrazniej uważała, że nie musi się tutaj nikogo obawiać.
- Bezimienny jest na wolności.
Doyle opuścił nogi na podłogę i usiadł. Nagle przestało mieć znaczenie, że jest nagi, nikt
nie zwracał na to uwagi. Bezimienny składał się z najgorszych rzeczy, które istniały w
Krainie Faerie. To było ostatnie wielkie zaklęcie, nad którym pracowały wspólnie oba
dwory. Zrzuciliśmy z siebie wszystko, co najgorsze, wszystko, co mogło uniemożliwić
nam życie w nowym państwie, i umieściliśmy to w nim. Nikt tego od nas nie żądał. Po
prostu nie chcieliśmy być wygnani z ostatniego kraju, który jeszcze nas chciał, więc
poświęciliśmy trochę tego, czym byliśmy, żeby stać się bardziej... ludzcy. Niektórzy są
zdania, że to Bezimienny spowodował, że zaczęliśmy gasnąć, ale to nieprawda. Sidhe
gasną od stuleci. Bezimienny był tylko złem koniecznym. Dzięki niemu nie obróciliśmy
Ameryki w kolejne pole bitwy.
- Czy to ty go uwolniłaś, pani? - spytał Doyle.
- Oczywiście, że nie - odparła.
- A więc kto?
- Mogłabym zmyślić jakąś ładną historyjkę, ale odpowiedz jest prostsza: nie wiem. - Było
oczywiste, że nie podoba jej się, że musi to powiedzieć, i równie oczywiste, że mówi
prawdę. Zdjęła jedną z czarnych rękawiczek i zaczęła ją przekładać z ręki do ręki.
- Niewiele jest w Krainie Faerie istot, które mogłyby to zrobić - powiedział Doyle.
- Myślisz, że o tym nie wiem? - żachnęła się.
- Co mamy zrobić, królowo?
- Nie wiem, ale ostatni ślad prowadził na zachód.
- Czy sądzisz, że tu przybędzie? - spytał.
- To mało prawdopodobne - powiedziała, uderzając rękawiczką o rękę. - Ale Bezimienny
jest niemal nie do powstrzymania. To, czego się pozbyliśmy i umieściliśmy w nim, to była
wielka część naszej mocy. Jeśli został wysłany przeciwko Meredith, już teraz musicie
zacząć się przygotowywać do spotkania z nim.
- Naprawdę sądzisz, że został uwolniony, żeby uderzyć w księżniczkę?
- Gdyby został tylko uwolniony, wówczas spustoszyłby najbliższą okolicę. Ale on tego nie
zrobił. - Wstała, ukazując prawie nagie plecy. Odwróciła się do nas nagłym ruchem. -
Bardzo szybko zniknął nam z oczu. Nie możemy go wytropić, a to znaczy, że wspomaga
go ktoś bardzo ważny.
- Ale Bezimienny jest częścią dworów, tego, czym byliście. Powinniście być w stanie go
wytropić. - W chwili, kiedy skończyłam, wiedziałam, że powinnam siedzieć cicho.
Na jej twarzy pojawił się wyraz gniewu. Zatrzęsła się z wściekłości. Sądzę, że przez
chwilę była zbyt wściekła, by mówić.
Doyle wstał, zasłaniając mnie swym ciałem.
- Czy powiedziałaś o tym Dworowi Seelie?
105
- Nie musisz jej przede mną chować, Ciemności. Zbyt wiele wysiłku kosztowało mnie
utrzymanie jej przy życiu, żebym miała ją teraz zabijać. Tak, Seelie wiedzą, co się stało.
- Czy dwory połączą się, żeby schwytać Bezimiennego? - spytał. Nie ruszył się z
miejsca, pozostało mi zerkać zza jego pleców. To nie był dobry sposób, żeby zaznaczyć
silnie swoją obecność. Przesunęłam się, by widzieć lustro, ale nikt nie zwrócił na mnie
uwagi.
- Nie.
- Ale to z pewnością byłoby korzystne dla wszystkich.
- Taranis sprawia problemy. Zachowuje się tak, jakby Bezimienny został stworzony tylko
z energii Unseelie. Udaje, że jego dwór jest bez skazy. - Wyglądała tak, jakby
spróbowała czegoś kwaśnego. - Nie pomoże nam, bo udzielenie pomocy oznaczałoby
przyznanie się do udziału w stworzeniu tego czegoś.
- To głupota.
Skinęła głową.
- Zawsze był bardziej zainteresowany iluzją czystości niż samą czystością.
- Kto może powstrzymać Bezimiennego? - spytał Doyle głosem tak cichym, jakby po
prostu głośno myślał.
- Nie wiemy. Ale jest on pełen starej magii, rzeczy, których już nie tolerujemy nawet
między Unseelie. - Usiadła na brzegu łoża. - Ktokolwiek go uwolnił i ukrył przed naszym
wzrokiem... jeśli naprawdę potrafi go kontrolować, dysponuje naprawdę potężną bronią.
- Czego ode mnie oczekujesz, królowo?
Spojrzała na niego niezbyt przyjaznie.
- A jeśli powiem: Wracaj do domu, wracaj do domu i chroń mnie? A jeśli powiem, że nie
czuję się bezpieczna, nie mając ciebie i Mroza przy boku?
Klęknął na jedno kolano. Jego twarz zginęła pod falą włosów.
- Nadal jestem kapitanem Kruków Królowej.
- Przybyłbyś? - spytała cichym głosem.
- Gdybyś rozkazała...
Próbowałam nie okazywać żadnych uczuć. Przyciągnęłam kolana do piersi i usiłowałam
nie pokazywać nic po sobie. Gdyby udało mi się nie myśleć, nie byłoby nic widać na
mojej twarzy.
- Twierdzisz, że nadal jesteś kapitanem moich Kruków, ale czy nadal też jesteś moją
Ciemnością, czy może należysz już do kogoś innego?
Głowę trzymał opuszczoną i milczał. Ja usiłowałam nie myśleć o niczym. Posłała mi
bardzo nieprzyjazne spojrzenie.
- Ukradłaś mi moją Ciemność, Meredith.
- Co mam powiedzieć, ciociu Andais?
- Dobrze, że mi przypomniałaś, że jesteś moją krewną. Widok jego poranionych pleców
pozwala mieć nadzieję, że masz ze mną więcej wspólnego, niż się spodziewałam.
Chciałam myśleć o niczym. Wyobraziłam sobie pustkę, wyobraziłam sobie szybę, za
którą jest następna szyba, a za nią jeszcze jedna...
106
- Bezimienny nie został wypuszczony bez powodu. Dopóki nie dowiem się, co to za
powód, ostrzegam tych, z którymi wiążę największe nadzieje. Jedną z tych osób jest
piękna Meredith. Nadal mam nadzieję, że doczekam jej dziecka.
Spojrzała na mnie wrogo.
- Czy jest tak wspaniały, jak wygląda?
Wysiliłam głos, żeby zabrzmiał obojętnie.
- Tak.
Królowa westchnęła.
- Szkoda. Już dawno wzięłabym go do łóżka, gdybym się nie bała, że urodzę szczenięta.
- Szczenięta?
- Nie powiedział ci? Doyle ma dwie ciotki, których prawdziwymi formami są psy. Jego
babka była ogarem z Dzikiego Gonu. Ogary piekielne - tak je ludzie teraz nazywają,
chociaż, jak wiesz, z piekłem nie mamy nic wspólnego. To zupełnie inny system religijny.
Przypomniałam sobie wycie i głodny wzrok Doyle a.
- Wiedziałam, że Doyle nie jest czystym sidhe.
- Jego dziad był phouka - tak złym, że jako pies sparzył się z ogarem z Dzikiego Gonu i
przeżył, żeby o tym opowiedzieć. - Uśmiechnęła się złośliwie.
- A więc Doyle jest równie mieszanej krwi jak ja. - Głos miałam nadal obojętny; punkt dla
mnie.
- Ale czy wiedziałaś, że jest po części psem, zanim go wzięłaś do łóżka?
Doyle klęczał przez ten cały czas, włosy skrywały mu twarz.
- Wiedziałam, że w jego żyłach płynie krew Dzikiego Gonu, zanim we mnie wszedł.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]