ebook - do ÂściÂągnięcia - download - pdf - pobieranie

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ktoś obcy, jakiś prawdziwy bolszewik ze Wschodu.
Nr 3, jak wypił herbatę, którą, po słynnym w całej Miejscowości przedstawieniu teatral-
nym, reżyserowanym przez Zmarłego, Bieżyna mu w pośpiechu osoliła, i to trzema łyżecz-
kami; a on udawał, że tego nie czuje; to był jednak niezwykły człowiek.
Nr 4, jak&
Nie, żadnych takich historyjek. %7ładnych słów. Ani słowa. To powinno być bliskie wizji
sennej. Plamy? Coś, co oddawałoby trwanie obrazów w pamięci, w mózgu, między tępym
łukiem bólu a rozedrganą cięciwą, obrazów zagrzebanych tam na długie lata, zbutwiałych już,
rozświetlonych po bokach jakimś pszczelim, ulotnym próchnem; w środku jeszcze twardych.
47
Bryły? Zapis trójwymiarowy, złożony z przedmiotów. Z pamiątek po Zmarłym. No, a prze-
cież cała Miejscowość, myśli Bieżyna, to jedna wielka pamiątka po Zmarłym. A ileż miej-
scowości innych, piękniejszych i brzydszych, leżało na jego drodze. Całe kraje. Pół świata.
Wyjmuje z torebki brązowe, podniszczone zdjęcie. Trzy postaci siedzące na tle plecionych
krzeseł i za nimi stojące na tle dębu  jakby się nieco, od wczoraj, cofnęły, weszły w głąb.
Zmalały jakoś. Zeschły się może. Jeszcze moment, a obraz umknie jej sprzed oczu niby ga-
snący ekran telewizora. Kwadrat, mniejszy kwadrat, kwadracik, punkt. Ostry, podobny do
gwiazdy. Ale obraz nie znika, postaci na fotografii trwają nieruchomo. Jakież to oczywiste i
jakie, mimo to, zdumiewające! Zmarły, pierwszy z prawej, stoi lekko nachylony nad krze-
słem, cały w słonecznych plamach. Najwyrazniej widać jego dłoń. Dłoń na ramieniu siedzącej
dziewczyny. Reszta zamglona, w rudym dymie, w mlecznych, zbożowych fusach.
Kiedy robiono to zdjęcie?
Bieżynie wydaje się teraz, iż ustalenie tego faktu ma wagę pierwszorzędną, że byłby to
właściwy klucz do sprawy Zmarłego. Było lato, liście dębu są szerokie i gęste. Ale lato które-
go roku?
dalszy ciąg zapisu
 A Bieżyna coś wie, czego nie wiedzą inni.
Sylwester siada przy pustym stole prezydialnym. Ogląda popielniczki z błękitnego szkła.
Zanurza dłoń w chłodnej gęstwinie paproci. Wydaje mu się teraz, że słyszy: jak tam, w wil-
gotnym półmroku, nad doniczkowym czarnoziemem tyka jego zegarek. Sylwester usiłuje
oddychać równomiernie i głęboko. Jest wyraznie podniecony. Wdech, bezdech, wydech. We-
dle prawideł hata yogi, które zapamiętał z wakacyjnego pokazu w drewnianej, zatłoczonej
świetliczce jakiegoś zakopiańskiego towarzystwa krzewienia kultury. Uczyli się potem wy-
trwale, Renia i on, oddychania przeponą, leżąc na szorstkich kocach na podłodze. Wdech:
napięcie przepony. Moment bezdechu, aż powietrze w płucach stwardnieje i zacznie przekra-
wać od wewnątrz żebra niby szkło.
Wyzwalający, długi wydech. Opanowuje w ten sposób zmęczenie po całonocnej podróży.
Wstaje. Strzepuje z palców drobne, czepliwe grudki brązowawej ziemi. Ogląda jeszcze raz
świetlicę. Rzędy krzeseł. W środku przedostatniego rzędu ta stara kobieta. Samotna, dumna,
w granatowym płaszczu, z dużą torbą na kolanach. A Sylwester, można by rzec, przygoto-
wuje się właśnie do podjęcia śledztwa w sprawie kobiety nazwiskiem Bieżyna oraz jej zagad-
kowej wiedzy niewiedzy na temat Zmarłego. E, uśmiecha się Sylwester, zaraz śledztwo,
szumnie powiedziane! Będzie to, jak większość akcji, które zwykł na własną rękę wszczynać,
śledztwo wyobrazni. %7ładnych inscenizowanych spotkań, nagabywań, reporterskich sztuczek.
Nic z romansu detektywistycznego. To będzie gra wizji. Spacer w polu prawdopodobieństw.
Gra myśli, gra słów. I o dziwo: kilka razy już w takiej grze Sylwestrowi udało się wyloso-
wać& prawdę. E tam, zaraz prawdę, protestuje, najwyżej strzępek prawdy, szczątek autenty-
ku.
 Bieżyna, to brzmi jak nazwa strumienia lub rzeki. Sylwester rozmyśla leniwie, prawie
sennie. Pozwala brzmieniom pomyślanych słów, aby się w nim rozegrały do końca. Zęby już
potem nie przeszkadzały mu w pracy. Gra skojarzeń: Bieżyna i rzeka. Nad brzegami Bieżyny.
Historyczne pole bitwy pod Bieżyną. Ujarzmienie olbrzymiej Bieżyny. Stan alarmu przeciw-
powodziowego w miejscowościach położonych nad Bieżyną. Oddziały wojska, transportery,
czołgi. Robotnicy w białych kaskach. I tak dalej.
I narasta w nim oto uczucie, którego boi się przecież, a które sam umyślnie prowokuje.
Uczucie obcości zmysłów. Nie obcości otoczenia, lecz swych własnych zmysłów. Traci nad
48
nimi kontrolę. Stwierdza nagle, że jego zmysł dotyku słabnie i zamiera, jakby cierpł, ściera
się niby sucha ziemia z palców. Zsuwa się z powierzchni całej skóry. Miękko, delikatnie. Je-
go ciało, owszem, nadal odbiera sygnały swej obecności wśród rzeczy. Gładkość, chropowa-
tość, ziąb. Ale Sylwestra nic to nie obchodzi. Nie przyjmuje tego w ogóle do wiadomości.
Przestają pracować oczy. Dotyka przedmiotów spojrzeniem, o, choćby teraz jego wzrok roz-
trąca widziane za oknem mury wąziutkiej uliczki, kurczy się w ostrym słońcu, zielonkawym
od bielonych świeżo tynków, i mimo to nie wbiera w siebie żadnego wyglądu, nic, nie poru-
sza przestrzeni tak, jak powinien, aby zaczęła się wreszcie przemieszczać, wchodzić w głąb
oczu, głębiej, w mózg. Jest nieważki. Sylwester jest nieważki. Składa się z dwóch tylko two-
rzyw. Z myśli i ze słów.
 Nad brzegami Bieżyny, wśród olbrzymich jeżyn , bawi się wciąż Sylwester.
Ale czy można to nazwać zabawą? Czuje się w tej chwili tak, jak przed dwudziestu z górą
laty, kiedy to przyniesiono wiadomość, że nieopodal wsi Dobra Szczecińskie stało się nie-
szczęście. W lesie, na szosie granicznej, został zastrzelony jego ojciec. Zaraz za rozlewiskiem
dziczejących malin, w ich trupim zapachu, w ruchliwych przezroczach ich opitego słodyczą
robactwa.
I wtedy on  czy to mogła być wówczas zabawa? czy obrona?  ośmioletni Sylwester,
płowowłosy mały Zabużanin z równo przyciętą nad oczami grzywką, ostrzyżony tak, jak
wszyscy chłopcy w jego wieku w miejscowości nad rzeczułką W., i jak nikt nie strzygł dzieci
tutaj, na Ziemiach Odzyskanych, postanowił, że poprowadzi śledztwo sam. Następnego dnia,
lub może nieco pózniej, założył specjalny zeszyt. Ej, nie, przypomina sobie teraz Sylwester,
to był złocony poniemiecki album z kolorowymi rysunkami upolowanych kuropatw i innej
pierzastej dziczyzny, na każdym rysunku poprzytwierdzanej do ścian głowami w dół. Racja,
pamięta, powyrywał te obrazki. Pozostały nagie, sztywne, kremowe, kartonowe karty. Racja,
to był album. Więc w tym albumie właśnie wydzielił dwie rubryki. Nad pierwszą, zdaje się, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • bajkomoda.xlx.pl
  • Cytat

    Ad hunc locum - do tego miejsca.

    Meta