[ Pobierz całość w formacie PDF ]
znużony po całym dzisiejszym dniu. Pragnąłbym także
przemyśleć sobie wiele spraw.
Gerald roześmiał się.
- Jestem pewien, że będziesz żałował. Ale rób jak
uważasz. Natomiast jutro zabieram cię do miasta, czy chcesz
tego, czy nie, bo inaczej postarzejesz się przedwcześnie.
Teraz książę roześmiał się.
- Próbujesz mnie straszyć - rzekł - niemniej jednak
zgadzam się. Po wizycie Jasona jutro rano będę zapewne
potrzebował jakiejś rozrywki.
- Przeceniasz jego możliwości - odrzekł Gerald. Powóz
zatrzymał się przy rezydencji przy Berkeley
Square, książę wysiadł zwracając się do stangreta, żeby
zawiózł majora Chertsona do jego mieszkania przy Half -
Moon Street.
- Nie będę cię już dzisiaj potrzebował - dodał. Stangret
ukłonił mu się unosząc kapelusz i pojechał
dalej. Książę wszedł do domu frontowymi drzwiami, które
otworzył przed nim jeden z nowych lokajów. Był to młody
chłopak o inteligentnym wyrazie twarzy.
- Jak ci na imię? - zapytał książę.
- Henry, proszę waszej wysokości.
- Co robiłeś, zanim nająłeś się u mnie do służby?
- Służyłem w marynarce, wasza wysokość.
Książę zapytał go jeszcze o nazwę statku, na którym
pływał. Z wieku młodzieńca wnosił, że nie mógł służyć na
morzu dłużej niż przez rok. Gdy wojna się skończyła,
zwolniono go, a wróciwszy do kraju zetknął się z problemem
bezrobocia. Młody człowiek wyraził księciu wdzięczność za
to, że został przyjęty do służby w Harlington House, i
zapewnił go o swoim oddaniu. Sposób bycia i słowa
młodzieńca spodobały się księciu.
- Jestem przekonany, że będziesz dobrym lokajem -
powiedział. - Słuchaj tylko uważnie wszystkiego, co ci mówi
pan Bateson, który całe swoje życie spędził w tym domu.
- Będę się starał wywiązywać ze swoich obowiązków jak
najlepiej, wasza wysokość.
Książę uśmiechnął się i nie zaglądając do żadnego z
pokojów na parterze poszedł schodami do swojej sypialni.
Kiedy znalazł się na podeście, spojrzał na dół i zobaczył, jak
Henry zamyka frontowe drzwi, a następnie siada w
wygodnym fotelu przeznaczonym dla pełniącego nocną służbę
lokaja.
Idąc dalej długim korytarzem dotarł do pomieszczeń
zajmowanych zawsze przez aktualnego księcia Harlingtona.
Podobnie jak w sypialni na zamku znajdowało się tam
wysokie baldachimowe łoże, którego draperie były wsparte na
czterech kolumienkach. Aoże to pamiętało jeszcze czasy
królowej Anny.
Najpierw wszedł do małego gabineciku, w którym paliły
się świece w srebrnych lichtarzach. W sypialni również
zostawiono światło. Gdy tam wszedł, przekonał się ze
zdumieniem, że jego osobisty lokaj nie czekał na niego.
Książę powiedział do siebie ze złością, że jest to niebywała
wprost opieszałość, i zbliżył się w stronę kominka. Właśnie
wyciągał rękę w stronę dzwonka, kiedy usłyszał za sobą głos:
- Powiedziałam twojemu służącemu, że na ciebie
zaczekam.
Książę oniemiał z wrażenia i odwrócił się.
Na wielkim łożu częściowo osłonięta draperiami leżała
Izabela. Miała na sobie tylko szmaragdowy naszyjnik, którego
jeszcze nigdy u niej nie widział. Zapewne dar od księcia de
Gramont", przemknęło mu przez myśl.
- Co ty tu robisz, Izabelo? - zapytał poirytowanym tonem.
- Czekam na ciebie, kochanie.
- Myślałem, że pojechałaś do domu.
Była to uwaga nieco banalna, lecz w tym momencie książę
nie bardzo wiedział, co ma mówić i co ma robić, żeby pozbyć
się Izabeli nie wywołując gwałtownych scen. Zachowanie
Izabeli było wprost skandaliczne. Lecz jak sądził, zamierzała
wywołać skandal. Wpadł w zastawioną przez nią pułapkę, z
której trudno mu się było wydostać.
Gdy tak stał i patrzył na nią, Izabela wyciągnęła ku niemu
ramiona.
- Wszystko ci wyjaśnię - powiedziała miękko - przysuń
się tylko trochę do mnie.
Leżąc w ciemności książę słyszał równy oddech Izabeli i
przekonał się, że zasnęła. Nie było w tym nic dziwnego, gdyż
ich miłosne zbliżenie było bardzo namiętne i z fizycznego
punktu widzenia niezwykle satysfakcjonujące. Nie ulegało
jednak wątpliwości, że Izabela pragnęła postawić go w
sytuacji bez wyjścia, z której wyplątać mógłby się tylko
ponosząc poważne konsekwencje. Chcąc ich uniknąć,
oddawał się w jej ręce, a o to właśnie jej chodziło.
Jedna ze świec zapalonych w pokoju zaczęła migotać.
Jedyne światło, jakie dochodziło teraz do komnaty, płynęło
zza zasłon i książę zorientował się, że na niebie jest już
księżyc. Poruszając się bezszelestnie, co było skutkiem
opanowania i długoletnich ćwiczeń zdobytych w Portugalii,
Hiszpanii i Francji, wysunął się z łóżka i wziąwszy z krzesła
swoje ubranie, po dywanie doszedł do drzwi, otworzył je i
wyszedł.
Jego kroki były równie ciche i pewne jak skradanie się
czerwonoskórego Indianina. Takiego właśnie zachowania
uczył swoich żołnierzy. Było ono niezbędne, żeby zaskoczyć
nieprzyjaciela. Całkiem go zdezorientować. Na wojnie
zdarzało się, że Francuzi z przerażeniem stwierdzali, że są
[ Pobierz całość w formacie PDF ]