[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rozumnych, zródło bezgranicznej chciwości, obłędnej wiary, przyczyna
niezmierzonych cierpień, nieustannych intryg europejskich dworów, zródło
śmierci wielu tysięcy ludzi, jezioro rzekomo rozległe jak Morze Kaspijskie, Mar
de Aguas Blancas, Mar del Dorado tak oto ten wielki mit prysł sromotnie i
skurczył się do wątłej lichoty. Więcej: jezioro nie było nawet jeziorem, lecz
sezonowym rozlewiskiem pobliskiej rzeki Ireng w okresie jej corocznych
przyborów.
Potężna góra okrutnej bajki nie mogła zrodzić mniejszej myszy.
Któregoś dnia pojechałem o trzydzieści kilometrów na północ od Lethem,
w stronę Pirary, i stanąłem nad brzegiem jeziora Amuku. Jak okiem sięgnąć, ani
kropli wody; był styczeń, pora sucha. Zamiast wody przestronna sawanna, jak
wszystkie sąsiednie rozłogi, była pokryta nietęgą, suchą już trawą, targaną
nieustannie wiatrem. Wyglądało to, jak gdyby zdzbła trawy z politowaniem
kiwały nad czymś głową. Owszem, za kilka miesięcy spadną deszcze, pobliska
rzeka Ireng rzetelnie wzrośnie, a wielokilometrowa sawanna, leżąca przede mną,
napełni się na przeciąg kilku miesięcy płytką wodą: niby jezioro, niby Amuku,
niby Parime. I to wszystko. Koniec. Kurtyna. Finita la comedia.
Niektóre tragiczne komedie zaprawiały życie ludzi przedziwnie cierpkim
przysmakiem.
VIII. RZEKA GÓRNE ESSEQUIBO
(Wajwaje Indianie jeszcze szczęśliwi)
59. Moja najtrudniejsza wiza
Powiedziałem sobie, że muszę koniecznie odwiedzić w Gujanie Brytyjskiej
legendarnych na poły Indian Wajwajów, ostatni w tej kolonii niezawisły szczep,
nie uszczęśliwiony jeszcze cywilizacją białego człowieka i nie odziany przez
misjonarzy. %7łył u zródeł rzeki Essequibo, na skrajnym południu Gujany,
niedaleko granicy brazylijskiej, za siedmioma rzekami, za stromymi górami i nade
wszystko za przerazliwą, nieprzebytą puszczą. Nie było w tej stronie jeszcze ani
dróg, ani ścieżek, a bezludne puszcze nad Kuyuwini i Kassikaityu, Rzeką
Nieżywych, stanowiły morderczą barierę. Można było dostać się do Wajwajów
jedynie misyjnym samolocikiem amerykańskich, misjonarzy, ale gdy poprosiłem
Mr. Cossou, ażeby poparł me starania u Amerykanów, on zrobił tajemniczą minę,
bezradnie potrząsnął głową i wymigał się na piłatową modłę. Mr. Cossou był
dyrektorem Wydziału do Spraw Indian w Georgetown.
Okazało się, że misjonarze w tej części Gujany Brytyjskiej tworzyli jak
gdyby państwo w państwie. Górne Essequibo było domeną sekty, nazywającej się
Unevangelized Fields Mission, i bez jej zgody nie było co marzyć o dotarciu do
Wajwajów: klucz do nich posiadał pastor Hawkins, przebywający wśród Indian w
terenie, a jego przedstawicielem w Georgetown, poniekąd jego posłem, był pastor
Lang. Do niego też zwróciłem się w pierwszym tygodniu mego pobytu w Gujanie.
Jeśli powiem, że było to najtrudniejsze w mych podróżach zdobywanie
wizy do jakiegoÅ› kraju, to niewiele przesadzÄ™. Ostatecznie dopiÄ…Å‚em swego, ale to
dlatego, że się wyjątkowo uparłem, okropnie zawziąłem i całymi tygodniami
kułem żelazo, aż się rozgrzało. Trzy czy cztery lata przede mną chcieli dostać się
do Indian Wajwajów filmowcy, nakręcający film według słynnej powieści W.H.
Hudsona Green Mansions" (w przybliżonym tłumaczeniu: Zielone dworzyszcza).
Pastor Hawkins wtedy sprzeciwił się i nie dopuścił filmowców nad górne
Essequibo i uważam, że bardzo słusznie zrobił: w filmie, tak samo jak w powieści,
Indianie musieliby występować w roli srogich dzikich, niszczących sielankę
dwojga białych bohaterów książki.
A nieco wcześniej urządził tam wyprawę pracownik Wydziału Leśnictwa w
Georgetown, Nicholas Guppy. Ów Anglik, urodzony na Trinidadzie, napisaÅ‚
potem książkę pod tytułem: Wai-Wai, wydaną w 1958 roku. W tej książce autor
obchodził się dość uszczypliwie, jeśli nie wrogo, z amerykańskimi misjonarzami.
Wiedziałem o tym wszystkim, więc ile pozostało widoków dla literata z Polski ?
Zaczęło się od telefonowania do pastora Langa. W dwóch słowach
wyjaśniłem przez telefon, o co chodzi i zapytałem, czy mógłbym do niego
przyjechać, by sprawę przedstawić. Prosił, żeby nie, bo nie miał czasu w
najbliższych dniach. Gdy po kilku dniach to samo się powtórzyło, a ja, niezrażony,
telefonowałem i trzeci, i czwarty raz, on zrozumiał, że nie odwiedzie mnie od
zamiaru, i zgodził się na spotkanie ale u mnie, w moim hoteliku Rima.
Pastor Lang okazał się miłym i dość młodym człowiekiem, nie żadnym
ważniakiem ani Herodem. Od razu wśród pogodnego śmiechu zwierzyłem mu się,
że boję się jego i pastora Hawkinsa bardziej niż diabeł święconej wody, i ta
[ Pobierz całość w formacie PDF ]