[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Teraz jednak przytomnoSæ coraz czêSciej powraca³a. Tylko chwilami drêtwia³y mu prawa
rêka i noga, nie móg³ uczyniæ ¿adnego ruchu, ani s³owa przemówiæ.
Czasami chcia³ powiedzie coS, zapytaæ, lecz jêzyk odmawia³ mu pos³uszeñstwa, be³kota³,
wydaj¹c urywane mruczenie i bluzgaj¹c Slin¹.
Objaw paralityczny... szeptali lekarze.
Lenin zwalcza³ jednak te ataki. zaczyna³ mówiæ i znów porusza³ siê swobodnie.
Nadzieja Konstantynówna spostrzeg³a, ¿e chory coraz czêSciej krzywi siê, marszcz¹c czo-
³o, i oczy mru¿y.
Pochyli³a siê nad nim i spyta³a:
Mo¿e, chcesz czego? Powiedz mi!
Uczyni³ znak, aby siê ni¿ej nachyli³a, i szepn¹³:
Mózg mój zacz¹³ pracowaæ... Muszê pomySleæ nad ró¿nemi sprawami... Chcia³bym po-
zostaæ sam...
Krupskaja by³a ucieszona. Lenin niezawodnie powraca³ do zdrowia, bo po¿¹da³ samotno-
Sci, podczas której tak potê¿nie pracowa³a mySl jego. Porozumia³a siê z lekarzami i ranny
pozosta³ sam w pó³ciemnym pokoju.
Le¿a³ z otwartemi oczami, patrz¹c w sufit.
Pozostawa³ d³ugo bez ruchu, wreszcie zmarszczy³ czo³o i szepn¹³:
Marja Ebner Esechenbach... Tak, niezawodnie Eschenbach!... Jak to? Cierpienie
wielki mistrz. Ono podnosi dusze ludzi ... Hm, hm! Alfred de Vigny napisa³ kiedyS coS po-
dobnego: Mo¿liwe, ¿e cierpienie jest niczem innem, jak prowadzeniem najbardziej treSci-
wego ¿ycia...
Umilkn¹³ i tar³ czo³o. Po chwili mrukn¹³ w zamySleniu:
Kto powiedzia³, ¿e dla ulepszenia gatunku cz³owieka po¿yteczne s¹ okrucieñstwo,
gwa³t, niedola, niebezpieczeñstwo, wstrz¹sy duchowe, zag³êbienie siê we w³asnem ja ...po-
trzebne jest wszystko z³e, straszne, tyraniczne, zwierzêce i podstêpne tak¿e, jak i wszystko,
przeciwne temu? Kto to powiedzia³? Ach tak! Nietzsche! Dotychczas wszystko w porz¹d-
ku! ...Cierpienie i okrucieñstwo... Cierpienie zrodzi³o okrucieñstwo, okrucieñstwo rodzi cier-
pienie... Wkoñcu Swietlana meta lepszy gatunek cz³owieka ...wy¿sza forma jego bytu
...Dla tego ¿adna ofiara nie jest zbyteczna! ¯adna... A Helena? Z³otow³osa Helena w ¿a³ob-
nym welonie? ...Niebieskie oczy ...usta wykrzywione, krzycz¹ce!...
264
Jêkn¹³ i przymkn¹³ oczy.
A je¿eli ca³e okrucieñstwo i cierpienie zakoñcz¹ siê powrotem do dawnego ¿ycia? Poco
tyle ofiar, tyle ³ez, krwi jêków? Poco zginê³a Helena i Dora piêkna, naga Sulamit, kochan-
ka Salomonowa, i Zofja Wo³odzimirowa, i ma³y PiotruS, i ten blady Sielaninow, który odna-
laz³ mnie a¿ w Tatrach?... Poco?
MySli bieg³y warto, jedna po drugiej, niby ktoS bardzo szybki i wprawny niza³ per³y na
sznurek g³adki i Sliski.
Lenin szepta³ i s³ucha³ sam siebie.
Nie jestem pewny... Wiêc eksperyment? Próba? Szalona, okrutna próba? Cha cha! Nikt
na ni¹ siê nie wa¿y³: ani francuscy przywódcy komuny, ani Blanqui i Bakunin, ani Marks
i Liebknecht... Oni marzyli... Ja zrobi³em. Ja? Po wsiach wierz¹, ¿e jestem Antychrystem...
Antychrystem...
Umilkn¹³ i zwar³ szczêki rozpaczliwym ruchem.
Podnosz¹c oczy, mówiæ zacz¹³ prawie g³oSno:
Nie wierzê, ¿ebyS istnia³ i rz¹dzi³ Swiatem, Ty Bóg! JeSli przebywasz w tajemniczej
krainie, daj znak, objaw swoj¹ wolê, chocia¿by gniew swój! Oto ja Antychryst bluxniê prze-
ciwko Tobie; przekleñstwa i ohydne szyderstwa ciskam w oblicze Twoje! Pokaraj mnie, lub
daj dowód, ¿e istniejesz! Daj! Zaklinam Ciebie!
D³ugo czeka³, nads³uchiwa³, pa³aj¹cemi oczami wodz¹c po suficie i Scianach.
NakreSl na murze ogniste: Mane, Tekel, Fares ! B³agam! Zaklinam!
Cisza niezm¹cona panowa³a w pokoju.
Lenin s³ysza³ tylko têtnienie krewi w skroniach i swój sycz¹cy oddech.
Milczysz? rzek³, zaciskaj¹c piêSæ. Nie jestem wiêc Antychrystem, ale mo¿e, i Ty nie
istniejesz? JesteS prastar¹, zgrzybia³¹ legend¹, ruinami dawnej Swi¹tyni, w której straszy?...
A gdybym by³ zwyk³ym Smiertelnikiem i zawo³a³ na ca³y Swiat: Pogardzam Tob¹, bo...
Wbiegli lekarze.
Lenin be³kota³ s³owa, roztargane na strzêpy, pogmatwane; pianê mia³ na wargach; le¿a³
zwieszony z ³Ã³¿ka, bezw³adny, zimny.
Znowu mija³y tygodnie walki ze Smierci¹.
W krótkich chwilach przytomnoSci Lenin z przera¿eniem patrzy³ w pracy k¹t pokoju, gdzie
pozosta³y mosiê¿ne haki od wisz¹cych tu niegdyS obrazów Swiêtych i szeroka smuga, zakop-
cona dymem lampki olejnej.
CoS szepta³. Lekarze starali siê zrozumieæ dxwiêki, uporczywie powtarzane przez chore-
go, lecz by³y to s³owa, nie maj¹ce ¿adnego znaczenia i takie dziwne w ustach W³odzimierza
Lenina.
Dr¿¹c i ukradkiem, bojaxliwie patrz¹c w k¹t, powtarza³:
Zjawa... zjawa... zjawa.
Niezawodnie gor¹czka zatruwa³a mózg, ukryty we wspania³em czole, jak kopu³a, podno-
sz¹cem siê nad przenikliwemi, gorej¹cemi oczami. Bredzi³ w malignie. Co chwila traci³ przy-
tomnoSæ.
W nocy, gdy pielêgniarka i Nadzieja Konstantynówna zasypia³y, Lenn otwiera³ oczy i cze-
ka³, szczêkaj¹c zêbami i ciê¿ko dysz¹c.
Sunê³y przed nim lekkie mg³y, niby nici przejrzyste, niby ¿a³obny welon Heleny Remizo-
wej...
265
Przychodzi³a, blada, z twarz¹ wykrzywion¹, z oczami, w których miota³y siê przera¿enie
i rozpacz, stawa³a nawprost wezg³owia i wyci¹ga³a czerwony skrawek papieru, z pal¹cem siê
na nim s³owem: Rmieræ ! Sta³a d³ugo, g³ow¹ potrz¹sa³a i grozi³a le¿¹cemu, lub przeklina³a,
podnosz¹c rêce...
Odchodzi³a powolnie, a za ni¹ sunê³a naga postaæ Dory, okrytej fal¹ czarnych w³osów,
zbli¿a³a siê do ³o¿a, pochyla³a siê nad nim i roni³a na pierS Lenina krwawe ³zy...
W powietrzu drga³a i t³uk³a siê po k¹tach jêkliwa, ¿a³osna nuta:
O o o oj! O o o oj!
Czy to bur³aki ci¹gn¹ krypê ciê¿k¹ i jêcz¹ pod chyl¹cymi ich ku ziemi, tn¹cym barki
sznurem mokrym? miota siê mySl drêcz¹ca, chwiejna, usi³uj¹ca omamiæ, oszukaæ.
Z mg³y zwisaj¹cej czo³ga siê na kolanach, siwa, groxna Mina Frumkin, skar¿y siê, szlocha
bez ³ez i wSród zawodzeñ i jêków ciska krótkie hebrajskie przekleñstwo, ciê¿kie, jak g³az.
Za ni¹ kroczy wysoki, blady, o oczach p³omiennych Sielaninow... a tu¿ tu¿ za nim car
bez g³owy... caryca, wyrywaj¹ca sobie bagnet, wbity w brzuch: ...carewicz z twarz¹ krwi¹
zalan¹; ...ca³y korowód miotaj¹cych siê, straszliwych zjaw... Skam³anie... szczêk zêbów... syk
urywanego oddechu... szamotanie siê... westchnienia.
Nie! to jego zêby wydaj¹ zgrzyt ostry, jego gard³o skam³a, jêczy, jego pierS z sykiem dy-
sze... to on, W³odzimierz Lenin chce siê porwaæ z ³Ã³¿ka i s³abn¹cemi ramionami, w oplocie
banda¿y, walczy z nadziej¹ Konstantynówn¹, sanitarjuszk¹ i dy¿urnym lekarzem.
Och! wzdycha z ulg¹ i zapada w sen g³uchy i Slepy.
Nad ranem budzi siê chory i znowu mySli.
Mêtny Swit s¹czy siê przez szpary firanek; zjawy, sp³oszone zalatuj¹cemi tu odg³osami
z pa³acu i korytarzy, nie przychodz¹. Zaczai³y siê gdzieS po k¹tach i czyhaj¹, lecz wyjrzeæ ze
skrytek swoich nie Smi¹... przeklête duchy nocne, mamid³a drêcz¹ce!...
Po po³udniu kaza³ przyprowadziæ do siebie agenta czeki Apanasewicza i pozosta³ z nim
sam na sam.
Patrzy w skoSne oczy dyktatora nieznany Leninowi cz³owiek, jakiS dziwny, tajemnicy, jak
w¹¿. Nie wiadomo, czy tylko spogl¹da nieruchomym wzrokiem, czy mierzy przestrzeñ dla
skoku.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]