ebook - do ÂściÂągnięcia - download - pdf - pobieranie

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

tygodnia i dodałam kilka post scriptów:  Spraw, aby Vicky nie
dowiedziała się, jak spartaczyłam sprawę z Parker Technology",
,3oże, jeśli do końca tygodnia nie zdarzy się nic złego, zacznę znów
chodzić do kościoła",  Boże, żebym tylko nie była w ciąży".
To ostatnie przyszło znienacka, wyskoczyło z ciemnych
zakamarków podświadomości, machając czerwoną flagą i krzycząc:
 W ciąży! W ciąży! Było ci rano niedobrze, prawda? Może powinnaś
rozejrzeć się za dobrą szkołą rodzenia?"
No, dobrze, nie brałam pigułek, ale Sam używał prezerwatyw za
każdym razem, gdy podczas weekendu mieliśmy normalny stosunek.
W ulotce dołączonej do kondomów było napisane, że jest to najlepsze
zabezpieczenie przed nieplanowaną ciążą (zakładam, że nie brali pod
uwagę celibatu). W niedzielę rano przeczytałam ulotkę kilkanaście
razy, kiedy Sam jeszcze spał, praktycznie na mnie, i nie mogłam
sięgnąć po książkę.
To prawda, że zbierało mi się rano na wymioty, z wielu
powodów, które sobie wyliczyłam. Po pierwsze, tłumaczyłam sobie,
aż do niedzieli wieczorem wychodziliśmy z łóżka jedynie do ubikacji.
W niedzielę wieczorem Sam wstał, bo musiał zdążyć na autobus. Po
drugie, niedługo idę na pogrzeb, a poza tym słyszałam przecież, jak
pani Brannigan spadła z łóżka. I jeszcze praca i konieczność rozmowy
z Bernardem Parkerem.
Nie ma mowy, postanowiłam. Nie mogę być w ciąży. To byłoby
niesprawiedliwe.
Jednak wróżka zygoty raczej nie kieruje się sprawiedliwością.
Wróżka od mlecznych zębów zostawia pod poduszką pieniążek za
wyrwany ząb, natomiast ta druga zostawia co innego w zamian za
pieniądze, których nie zobaczysz przez następne osiemnaście lat.
Siedziałam za imponującym biurkiem szefowej, czekając aż coś
się zdarzy i oderwie mnie od ponurych myśli.
Coś przyszło w postaci Barbary. Beztrosko wparowała do biura -
tak mi się przynajmniej wydawało - i wesoło pomachała mi przez
szybę w drzwiach gabinetu.
Wstałam i wyszłam do niej.
- Staruszka, która mieszkała nade mną, umarła w czwartek w
nocy. Muszę pójść na jej pogrzeb - powiedziałam, nim zdążyła
skomentować mój ubiór.
- Jezus Maria! Dobrze ją znałaś?
- Nie, ale ona podobno bardzo mnie lubiła. I dlatego uważam,
że powinnam wziąć udział w pogrzebie. Zastąpisz mnie, prawda?
- Jasne. Kiedy wrócisz?
- Nie wiem. Zapewne dopiero po trzeciej. Wychodzę koło
dziesiątej.
- Dobrze. - Barbara przyglądała mi się przez chwilę. - Sam
się znalazł?
Z ulgą przyjęłam zmianę tematu, a sama nie chciałam tego robić z
szacunku dla świętej pamięci pani Brannigan. Miałam wyrzuty
sumienia, nie wgłębiając się w opowieść o tym, jaka cudowna była
zmarła, jednak prawdę mówiąc, prawie jej nie znałam. To też
przyprawiło mnie o kolejny wyrzut sumienia - mogłam się bardziej
postarać.
Gwałtownie zatrzymałam ten strumień myśli i odpowiedziałam na
pytanie Barbary:
- Aha. Zadzwonił w sobotę wieczorem i przyszedł do mnie.
- Coś robiliście?
- Zostaliśmy w domu - odparłam wymijająco. Poczucie winy
nie pozwoliło mi na wdawanie się w szczegóły.
Wyczuła, że niczego więcej się ode mnie nie dowie i taktownie
nie naciskała.
- Opowiesz mi kiedy indziej. Co zrobisz z Parkerem?
Z jeszcze większą ulgą przyjęłam kolejną zmianę tematu. W tym
wypadku odczuwałam jedynie głęboką niechęć. Wyjaśniłam, że
dokładnie przemyślałam całą sprawę i postanowiłam wymigiwać się
od spotkania, a po południu zadzwonić do Vicky do Stanów.
Barbara nie zareagowała tak, jak się spodziewałam. Nie
powiedziała:  Masz rację, tak będzie najlepiej". Nic podobnego.
- Na twoim miejscu bym tego nie robiła - stwierdziła. - Sama
załatw sprawę. Wyznaczyła cię na zastępczynię z całkowitymi
pełnomocnictwami i skorzystaj z nich teraz. Jeśli stracimy Parkera
jako klienta, to należy się tylko cieszyć.
- Może i tak - przyznałam, żałując nagle, że to nie Barbara
została zastępczynią Vicky. Nie chciałam dziś widzieć Parkera,
zwłaszcza że naprawdę nie miałam czasu. Postanowiłam więc
zadzwonić i przełożyć spotkanie na następny dzień.
Bernard Parker nie był z tego zadowolony. Nigdy nie był
zadowolony, tym razem jednak nie był zadowolony znacznie bardziej.
Wsiadł na wysokiego konia i galopował po pokoju. Metaforycznie.
- Myślałem, że się umówiliśmy na dzisiaj! - prawie krzyknął
do słuchawki.
- Tak, ale wynikła sprawa natury osobistej i będę mogła się z
panem zobaczyć dopiero jutro rano.
- To mnie nie satysfakcjonuje, proszę pani. Jestem bardzo,
bardzo rozczarowany. W gruncie rzeczy jestem obrażony. Czy
naprawdę wydaje się pani, że mam tyle czasu, aby przekładać
spotkania, bo pani ma taki kaprys?
- Mówiłam, że bardzo mi przykro. Bardzo bym chciała się z
panem dziś spotkać i wyjaśnić tę sprawę, jednak nie jest to możliwe.
- Rozumiem - wysyczał i wyobraziłam sobie, jak zaciska
swoje drogie zęby. - Gdyby była pani prawdziwą kobietą interesu,
nie pozwoliłaby pani, aby sprawy prywatne kolidowały ze
służbowymi.
Ten człowiek potrafił wyprowadzić mnie z równowagi.
- A gdyby pan był człowiekiem interesu, to nie pozwoliłby pan
sobie na wygłaszanie podobnych sądów - rzuciłam i odłożyłam
słuchawkę.
Barbara weszła do gabinetu i uśmiechnęła się szeroko, wznosząc
triumfalnie zaciśniętą pięść.
- Dobra robota!
- Nie mów, że podsłuchiwałaś?
- Oczywiście. Zachowałaś się prawidłowo. Co za gnojek! -
Chodziła po pokoju, dumna, jakby to ona rozmawiała z Parkerem. -
Wiesz, co teraz zrobię? Zadzwonię do sekretarki Parkera, powiem jej,
że okropnie się zdenerwowałaś i spytam, czy nie wie, o co chodzi. I
wyjaśnię jej, że musisz iść na pogrzeb znajomej, a jej szef dodatkowo
cię zestresował.
- Hej! Poczekaj! Nie jestem pewna, czy powinnaś to robić.
- Przecież to prawda. Zadzwonię do jego sekretarki i ją
opieprzę. Mam nadzieję, że sobie to na nim odbije.
- A jeśli zwróci mu uwagę i on na nią naskoczy? Barbara
zastanowiła się i wzruszyła ramionami.
- Przypuszczalnie i tak wszystko się na niej skrupi.
Przynajmniej będzie wiedziała dlaczego.
Wybawił nas telefon.
- Halo - powiedziała Barbara. - Chwileczkę. To Parker -
szepnęła - zasłaniając ręką słuchawkę. - Chcesz, żebym mu
powiedziała, żeby się wypchał i odchrzanił?
- Nie. Porozmawiam z nim.
- Tu Bernard Parker.
Tym razem mówił spokojniej. Najwyrazniej zastanowił się i
doszedł do wniosku, że nie może na mnie za bardzo napadać. W
końcu jego firma potrzebowała naszej bardziej niż my jego. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • bajkomoda.xlx.pl
  • Cytat

    Ad hunc locum - do tego miejsca.

    Meta