[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pełznąć przed siebie na brzuchu.
ROZDZIAA CZTERNASTY
Pomimo ciemności i zachmurzonego nieba, światła
przy pomnikach rozpraszały mrok, i choć było bardzo
pózno, na ścieżce prowadzącej do Zciany wciąż pojawiali
się sporadyczni turyści. Sądząc po ubraniach z demobilu
i po tym, jak stawali przy pomniku, prawie na baczność,
byli to weterani. Nie pozostawali tu długo, ale ich
obecność wprawiała Franka w coraz większe zdener
wowanie. A jeśli David ze względu na nich nie odważy się
wykonać żadnego ruchu?
Z każdą mijającą godziną Frank stawał się coraz
bardziej niespokojny. Zbyt długo czekał na tę chwilę.
Powinien być napięty i skupiony, a czuł się zmęczony
i stary. Musiał przyznać przed sobą, że naprawdę jest już
stary. A w dodatku zbyt wiele godzin spędził na czekaniu.
Już godzinę po wyjściu z hotelu wiedział, że przereago-
wał, ale było zbyt pózno, by wrócić. Do północy chodził
po parku, szukając odpowiedniej kryjówki, i w końcu
wybrał zarośla pod kępą drzew. Osłonięty przed błyska
wicami i przechodniami, rozpoczął nużące oczekiwanie.
450 Sharon Sala
A teraz było już dobrze po pierwszej, bolały go kolana
i w dodatku zaczął lać deszcz. Frank nie mógł dostrzec
pomnika. Nie zauważyłby również Davida, gdyby tam się
pojawił. Wiedział, że jeśli deszcz nie ustanie, będzie
musiał wyjść z kryjówki i wtedy ujawni się wbrew swojej
woli. Mógł liczyć tylko na to, że burza minie.
Nie mijała.
Pół godziny pózniej wciąż lało, Frank jednak nie mógł
czekać dłużej. Przemoczony na wylot, wyszedł z krzaków
i sprawdził broń. Nóż był na swoim miejscu; pistolet
również. Znajomy dotyk metalu dodał mu pewności
siebie.
Po raz kolejny zerknął na zegarek. Była dokładnie
druga. Frank wyprostował się i ruszył przed siebie, nie
dbając już o kamuflaż. Ta historia zaczęła się twarzą
w twarz i tak samo powinna się skończyć.
Wyminął pomnik pielęgniarek, wzniesiony na cześć
kobiet, które służyły w Wietnamie, i trzymał się ścieżki,
która prowadziła do wschodniego końca Zciany. Chociaż
światła nadal się paliły, monument był ledwie widoczny
w strugach deszczu. Zcieżka zaczęła schodzić w dół
i Frank wzmógł czujność. Szedł nasłuchując wszelkich
obcych dzwięków, ale słyszał tylko szum deszczu. Gdy
wreszcie dotarł do marmurowej ściany, nerwy miał
w strzępach. W duchu przeklinał i brata, i deszcz.
Dopiero po kilku sekundach David zauważył, że jeden
z cieni, na które patrzył, porusza się. To nie był cień, lecz
człowiek.
Jego puls gwałtownie przyśpieszył, ale ciało nie drgnę-
Czas trudnej miłości 451
ło. Nadal leżał płasko na ziemi. Frank mógłby przejść tuż
obok i w ogóle by go nie zauważył. Gdyby chciał, to
mógłby go w tej chwili zastrzelić, bez konieczności
oglądania jego twarzy. Przez chwilę rozważał tę myśl.
Mógłby również aresztować Franka i przekazać go wła
dzom. Tym samym jednak naraziłby agencję SPEAR na
niebezpieczeństwo dekonspiracji, a na to nie mógł po
zwolić. Znał Franka wystarczająco dobrze, by mieć pew
ność, że nie ma takiego więzienia ani takiej celi, które
mogłyby go powstrzymać od mówienia. Wystarczyłoby
kilka trafnie dobranych słów wypowiedzianych do od
powiedniej osoby, by zniweczyć cały wysiłek włożony
w stworzenie i utrzymanie przy życiu SPEAR, supertajnej
organizacji rządowej, istniejącej od czasów prezydenta
Lincolna i służącej zwalczaniu nie tylko terrorystów
zagrażających Ameryce, ale walczącej z całym świato
wym terroryzmem.
David leżał więc w strugach deszczu, patrząc na
zbliżającego się brata i bijąc się z myślami, chociaż od
początku wiedział, co będzie musiał zrobić.
Nagła błyskawica oślepiła Franka i wytrąciła go z rów
nowagi. Zachwiał się i upadł z przekleństwem, zakrywa
jąc oczy. Gdy się podniósł, David stał o kilka metrów od
niego. Frank znów przypadł do ziemi, szybko wyciągnął
pistolet i wycelował go w pierś brata.
- Cześć, Frank. Dawno się nie widzieliśmy.
Te go już było za wiele. To on miał brata na muszce
a jednak tamten sprawiał wrażenie, jakby w pełni kon
trolował sytuację. Frank niechętnie stanął na nogi.
452 Sharon Sala
- Ty sukinsynu - warknÄ…Å‚.
David przypatrywał mu się uważnie, próbując od
nalezć w zniekształconych rysach dawną twarz starszego
brata.
- Urodziła nas ta sama kobieta, Frank. Uważaj, co
mówisz.
Frank ryknął jak zwierzę. Wściekłość ogarnęła go jak
płomień, pozbawiając resztek samokontroli.
- Podpaliłeś mnie! To ma być brat?
- Nie zrobiłem tego po to, by cię zabić. Chciałem ukryć
twoją hańbę przed wszystkimi. Poza tym byłem pewien,
że nie żyjesz.
Gniew podsycany przez prawie trzydzieści lat wy
buchł teraz z całą siłą.
- Bzdury! - wrzasnął Frank, podchodząc coraz bliżej.
David jednak nie cofnÄ…Å‚ siÄ™, tylko wyciÄ…gnÄ…Å‚ ramiona na
boki. Przez chwilę Frank miał wrażenie, jakby jego brat
przygotowywał się do ukrzyżowania.
- Więc znów chcesz mnie zastrzelić, braciszku?
Frank potknÄ…Å‚ siÄ™.
- Jak to znów, do diabła?
David patrzył na niego nieruchomo, nie zważając na
wycelowany w swojÄ… pierÅ› pistolet.
- Strzeliłeś do mnie pierwszy, ty obłudny draniu
- powiedział. - Pieniądze handlarzy bronią były dla ciebie
więcej warte niż ja, pamiętasz?-
Serce Franka na moment przestało bić. Poczuł ucisk
w żołądku.
- Zamknij się! - wrzasnął. - Zamknij się i zmów
pacierz!
Czas trudnej miłości 453
- Już się dzisiaj modliłem - odrzekł David spokojnie.
. - A tak, widziałem. Widziałem też, jak odgrywałeś
rolÄ™ dobrego harcerza, pomagajÄ…c tym starym. Nigdy nie
troszczyłeś się o mnie tak, jak o tych obcych staruchów.
Miałem tam w Wietnamie obgadany świetny interes, a ty
wszystko popsułeś. Bylibyśmy obaj ustawieni na całe
życie. Ale wtedy też się musiałeś bawić w harcerza!
- Sprzedawałeś naszą broń wrogom, Frank! - zawołał
David z gniewem, przekrzykujÄ…c szum deszczu. - Jak siÄ™
z tego tłumaczysz przed sobą? Ile duchów nawiedza cię
każdej nocy? Ile nazwisk amerykańskich żołnierzy znala
zło się na tej ścianie dzięki tobie ?
Frank potrząsnął głową.
- Zmieniasz temat. Przestań zmieniać temat!
- Nie! - wykrzyknął David. - Ja mówię o tobie! Przez
całe życie byłeś egoistą. Nikt inny się dla ciebie nie liczył.
Nikt, tylko ty sam! Próbowałeś mnie niszczyć przez cały
ostatni rok, ale ci się to nie udało. Nic cię nie obchodziło, że
rujnowałeś życie porządnym ludziom ani że narażałeś na
niebezpieczeństwo cały kraj. Zależało ci tylko na zemście.
Ale dosyć już tego. Zabawa skończona, Frank. Nawet jeśli
mnie zabijesz, i tak jest już po tobie. Nie uda ci się uciec.
Frank uświadomił sobie nagle, że jego brat mógł tu
przyjść z eskortą. Podniósł wzrok ponad ramieniem
Davida, wypatrując ruchomych cieni. Ale było mu już
wszystko jedno.
- Uda mi się, tak samo jak zawsze - uśmiechnął się.
David powstrzymał dreszcz obrzydzenia na widok
blizn, które zmieniały uśmiech Franka w demoniczny
grymas.
454 Sharon Sala
Frank jednak miał jeszcze jednego asa w rękawie.
- Ona jest bardzo ładna. Zawsze miałeś dobry gust do
kobiet.
David zastygł, czując w umyśle zupełną pustkę.
- Jest ładna, nawet kiedy śpi - ciągnął Frank z niskim,
gardłowym śmiechem, od którego ciało Davida pokryło się
gęsią skórką.
Boże. Cara.
- Co jej zrobiłeś?
Uśmiech Franka stawał się coraz szerszy. Strach na
twarzy Davida był właśnie tym, o czym marzył. Odczuł
satysfakcję i odzyskał pewność siebie.
- Nic, czego ty byś nie zrobił na moim miejscu
- odpowiedział.
David milczał.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]